Epizod pierwszy.
„Każdy psycholog ma
swojego psychologa,
A każdy bóg ma swojego... czekaj, w kogo wierzy bóg?
Raniłem mówiąc, że to tylko słowa,
To nie tylko słowa, więc nigdy więcej nie mów, co mam czuć...”
A każdy bóg ma swojego... czekaj, w kogo wierzy bóg?
Raniłem mówiąc, że to tylko słowa,
To nie tylko słowa, więc nigdy więcej nie mów, co mam czuć...”
By
Tom.
Moja
pamięć zaczęła mnie zwodzić. Nie potrafię przypomnieć sobie dnia, jaki podczas
każdej sekundy swego trwania wprawiał mnie w euforię i zniecierpliwienie, bo do
wieczora pozostało jeszcze kilkanaście długich godzin. Także praca na jakiej winienem
się skupić zaczęła mi ciążyć, nie miałem nawet takiej możliwości przez uśmiech
tlący się w otchłani oczu i natarczywe myśli, jakie odpychane ze świadomości z
premedytacją pędziły ku niej równie prędko, jak szaleństwo astronomicznego
światła. Lęk zaś nie powinien być czymś, co przysłania człowiekowi zdolność
racjonalnego rozumowania.
Prędki
rzut oka na srebrny zegarek o dużej, okrągłej tarczy wskazał godzinę
dziewiętnastą. Odetchnąłem, wdychając w płuca trujący dym papierosowego
uzależnienia. Wiedziałem, że godzina zero wkrótce wybije, ale dlaczego musiało
być to takie frustrujące i zarazem dziecinnie zabawne? Poprzysiągłbym na każdą,
najdroższą mojej duszy rzecz, iż demony budzące się z długiego snu we wnętrzu
mojej głowy, niepokoiły mnie. Fakt odczuwania czegoś, kogoś z siłą tętentu
końskich kopyt po tundrach i bezpieczy amerykańskich łąk nie był moją maksymą… Wolałem
pieprzyć przez jedną noc i zapomnieć, kolejnej zdobywając następne, chętne
ciało. Nie znosiłem nosić kajdan okręconych wokół nadgarstków, a takimi bez
dwóch zdań były związki, małżeństwa, głupawe miłostki. Z drugiej strony nie
decydując się na ryzyko, nigdy nie zaznamy prawdziwego szczęścia. To ono jest
kwintesencją człowieczej tułaczki po Ziemi, epicentrum wszechświata, czegoś, co
być może jest cudem samym w sobie. Umówiliśmy się na parkingu nieopodal Vegas,
klubu, który wydawał mi się najbardziej klimatyczny, z dobrą muzyką, alkoholem
i wygodnymi miejscami do siedzenia. Duży parkiet, przyjazna obsługa. Czego
chcieć więcej…?
***
Wysiadłem
z białego Land Rovera LRX Concept, zamykając go dzięki sprytnemu przyciskowi
wbudowanemu w klucz. Kochałem technologię i to, jak potrafi ułatwić codzienność.
Oparłem się pośladkami o maskę samochodu, a mój wzrok zawisł tępo w
przestrzeni, widząc i nie dostrzegając jednocześnie. Jakbym chociaż mógł
przyspieszyć w ten sposób czas i odjąć zniecierpliwienie. Słyszałem w uszach
bicie własnego serca, wyraźne i głośniejsze niż muzyka dudniąca z klubu nieopodal.
W obecnym stanie stadium mojego umysłu stanowiło część równie transparentną jak
dźwięki miasta gdzieś za moimi plecami.
Uważałem, że punktualność jest cechą
tych ludzi, którzy są nastawieni na sukces od dnia poczęcia. Nienawidziłem
spóźnialstwa i choćbym był zmuszony postawić świat w ogniu, a wysokie budynki
obrócić w proch, przybywałem dokładnie o wyznaczonej godzinie. Czasem nawet
wcześniej, wolałem poczekać na kogoś, niż gdyby ta druga strona musiała czekać
na mnie.
Wiedziałem
jak wygląda osoba, na której niecierpliwie oczekiwałem – zresztą, tak
specyficznej postaci nie można pomylić z nikim innym, toteż pozwoliłem sobie na
małą zagrywkę, by zobaczyć jak się zachowa, czy pozna człowieka, który zrobił
największą bzdurę w przeciągu ostatnich paru lat, przekreślając coś, na czym
zaczęło mu zależeć. A może to właśnie był lęk, że znowu mogę się w coś
zaangażować? Mówią, że człowiek to dziwne stworzenie, że nawet w tym
najtwardszym można odnaleźć okruchy dobra i delikatności. Nigdy się do tego nie
przyznam, jeżeli uprzednio nikt mnie do tego nie zmusi.
W
momencie, kiedy zapalniczka ukazała złoty język ognia, zauważyłem, że na
parking wjechało czarne auto, za którego kierownicą siedział mężczyzna tak
charakterystyczny, że nie mogłem pomylić go z żadnym innym. Już wiedziałem, że
to będzie ciekawa noc.
By
Bill.
Byłem pieprzonym pedantem. Pedantem
i perfekcjonistą. To wiedziałem o sobie od dawna, miałem tego świadomość, a
także utwierdzali mnie w tym przekonaniu wszyscy moi znajomi. Nie negowałem
tego, nie miałem zamiaru się zmieniać uważając to za jedną z moich wielu zalet.
Tak, byłem może odrobinę narcyzem, ale pracując w zawodzie modela ta cecha
charakteru była jak najbardziej wskazana. Byłem pewny siebie i świadom swojej
urody.
Z tego właśnie powodu na tę
randkę - choć nie do końca przekonany, czy mogłem nazwać to już randką –
zamierzałem wystylizować się jak najlepiej. Chciałem wyglądać idealnie,
pragnąłem wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie. Tylko wciąż nie do końca
wiedziałem co jest tego powodem. Randek, czy też spotkań miałem już w swoim
życiu wiele, czasem starałem się mniej, a czasem bardziej, traktując jednak
większość z nich towarzysko, czasem jednak pałając chęcią uprawiania
niezobowiązującego seksu, ale oczywiście nigdy nie robiłem tego na pierwszej
randce. Nie byłem kimś łatwym, idącym do łóżka zbyt pochopnie i szybko.
Szanowałem się i ceniłem od zawsze. I nikt, nigdy nie posiadł mojego serca,
choć, kiedy sam tego pragnąłem, mógł posiąść moje ciało za obopólną
przyjemnością.
Tym razem także nie zamierzałem
oddawać się zbyt szybko, choć mężczyzna z którym miałem się właśnie spotkać
pociągał mnie i nie umiałem sam przed sobą tego ukryć. Widzieliśmy się jedynie
raz, poznaliśmy w towarzystwie znajomych, ale czułem jakąś bliżej nieokreśloną
iskrę, coś, co niesamowicie wówczas przyciągało nas do siebie. Nas – bo gdybym
tylko ja padł ofiarą tych odczuć, czy przy pożegnaniu wyszeptałby mi do ucha
datę i godzinę spotkania sam na sam?
Mimo to nie zamierzałem
zmieniać swoich zasad, bez względu na to, jak bardzo by na mnie nie zadziałał
jego urok, ale musiałem wyglądać idealnie. Dla niego i dla własnego
samopoczucia.
Godzinny prysznic miał zmyć z mojego
ciała trud całego, pracowitego dnia, już nie wspominając o drobinach potu i
kurzu, jaki pozostawił na mojej skórze ten dzień. Jak zawsze, największy
dylemat stanowiło wybranie kreacji. Czas uciekał i mimo, że połowa mojej szafy
wyleciała na środek pokoju, nie mogłem zdecydować się w czym dla niego
wyglądałbym najlepiej. W rezultacie wybrałem czarne, skórzane spodnie z
miękkiej i niezwykle cienkiej skóry, a do tego odrobinę przezroczystą,
batystową koszulę, której rękawy lekko podwinąłem. Odrobina biżuterii, ostatnie
spojrzenie w lustro i można było śmiało stwierdzić, że wyglądam całkiem nieźle.
Spóźniałem się zawsze i wszędzie, chociaż dziś naprawdę chciałem być
punktualny, to potężny korek na głównej ulicy i tak urwał z mojego czasu
niespełna 10 minut. Pospiesznie zaparkowałem, wyławiając bacznym wzrokiem
jakieś wolne miejsce na parkingu, tuż przy klubie Vegas. Dobrze, ze nie
musiałem przyjść tu na pieszo, inaczej już nie byłbym tak pachnący i świeży, a
na tym zawsze najbardziej mi zależało.
Uśmiechnąłem się sam do
siebie, skłaniając w moją stronę lusterko, w które jeszcze raz chciałem
zerknąć, aby móc w ostatniej chwili coś poprawić. Jednak korekta była zupełnie
zbędna, bo wyglądałem dobrze, niemal idealnie. Uśmiech nie znikał z moich ust,
a moje wnętrze rozkosznie drażniła lekka ekscytacja. Czułem, że ten wieczór
spędzę przyjemnie i wyjątkowo. Nawet nie myślałem o tym, że mógłby nie przyjść,
toteż wysiadłem zamykając pilotem drzwi auta. Wolno odwróciłem się, rozglądając
wokół. Jednak nigdzie nie mogłem dostrzec Toma. Zerknąłem na zegarek. No tak...
spóźnienie, ale nie takie znów duże, zaledwie piętnaście minut, takich zupełnie
dozwolonych, można by rzec uczniowski kwadrans. Ponownie rozejrzałem się,
pomrukując pod nosem:
- Chodź tutaj Tom, no dalej,
gdzie się schowałeś?
Poczułem chłodny dreszcz
strachu, że może moje spóźnienie zaważyło na jego decyzji. Może stawia na
punktualność, nie lubi spóźnialskich, czy więc prawdopodobnym mogło być to, że
się rozmyślił i po prostu odjechał? Ruszyłem kilka kroków w stronę wejścia do
lokalu, miałem jednak wciąż nadzieję, że gdzieś jest, że czeka na mnie.
Zatrzymałem się nieopodal wejścia, ponownie rozglądając, a wtedy poczułem na
ramieniu czyjś delikatny dotyk.
By
Tom.
Oddech
zakrzepł w mojej piersi, kształty rozmazały się i wróciły do poprzedniego
stanu, zastygając w bezruchu. Kątem oka zauważyłem znajomą sylwetkę. Postać.
Jego, Billa... Jak mógłbym pomylić fenomenalne dzieło matki natury z kimkolwiek
innym…? Magiczna chwila, powiedzieliby – pytam, co za kurwa maczała w tym swoje
jędzowate palce?
Staranny
ubiór, wypielęgnowane i perfekcyjnie ułożone włosy; emanował pewnością siebie,
męskością, gracją, a jednocześnie był kobiecy, delikatny, idealne stworzenie
dla moich ramion.
Chyba całkiem już
ochujałeś, Tom…
Powietrze
stało się gęste jak krew która prawie zamarza, a wśród jej spiralnych obłoków,
nerwowość zakleszczyła mnie w drucianej klatce. Odniosłem wrażenie, że moje
stopy są stworzone z ołowiu, nie potrafiłem ruszyć się z miejsca. Zdusiłem
sadystyczne aspiracje mojego umysłu, ruszając leniwie w kierunku ciężkich
drzwi, które zarazem były wejściem do środka sali zabaw, szczerych rozmów i
przelotnego seksu w toalecie.
Zaczaiłem się tuż za znajomym
ochroniarzem, zabijając oczekiwanie luźną rozmową. Wciąż przyglądałem się
pięknemu blondynowi kątem oka, był tak uroczo zakłopotany, zdenerwowany, jakby
lekko przerażony. Obserwowałem szczupłe łydki, uda odziane w połyskującą skórę,
co z kolei spowodowało, że przyspieszył mi puls, a bokserki stały za ciasne.
Będę musiał wyżyć wzrost ciśnienia jak najprędzej… Skoro sam jego widok
sprawił, iż podniecenie przejęło kontrolę nad moją racjonalnością, co będzie
dalej? W tym momencie zacząłem bać się samego siebie…
Gdy podszedł bliżej, rozglądając
wokół jak zagubiona owca wśród stada wilków, zacisnąłem łagodnie palce na jego
ramieniu. Poczułem jak przeszył mnie prąd, wyładowanie elektryczne, a ciepło
jego ciała kontrastuje z chłodem moich dłoni. Zbliżyłem wargi do jego ucha,
mówiąc:
- Następnym razem musisz bardziej
popracować nad punktualnością… - uśmiechnąłem się kątem ust – Cieszę się
jednak, że udało ci się przybyć na miejsce. Wchodź. – Rozkazałem.
Przepuściłem go przodem, puszczając
oczko do poprzedniego rozmówcy, któremu po kryjomu wręczyłem pieniądze za wstęp
i suty napiwek. Byłem rad, że Bill szedł przodem, ponieważ nie chciałem wyjść
na zadufanego w sobie snoba, nie widzącego nic więcej poza swoją pracą,
samochodem i korzyściami materialnymi. Poza tym z tej perspektywy mogłem
bezczelnie wpatrywać się w jego jędrne pośladki, kształtne. Kusiło mnie, by
ułożyć dłoń na jednym z nich i zacisnąć palce, poczuć pod nimi każdy mięsień i
drżenie, chciałem jego dreszczy i nagości. Pokręciłem głową na boki, ażeby
trochę otrzeźwieć. Zaczynałem szaleć i myśleć tylko o seksie, a przecież miałem
wywrzeć na nim dobre wrażenie.
Naszym
oczom ukazało się przestronne pomieszczenie skąpane w błękicie i szkarłacie
lamp stroboskopowych. Pośrodku znajdowały się kanapy obite w białą i czerwoną
skórę, po lewej stronie, niczym na krużganku, witały nas loże. Po prawej z
kolei stało kilka samotnych stolików. Na ścianie przy wejściu wisiało płótno,
na którym wyświetlano filmy puszczane z rzutnika, a po przeciwległej stronie
bar ozdobiony rzędem wysokich krzeseł, mahoniowym drewnem, tablicą z nazwami
drinków i napoi, a nawet szklanka wypełniona kolorowymi słomkami.
By
Bill.
To
był on.
Imponująco
bił od niego spokój, z wyrazu jego twarzy nie mogłem wyczytać ani grama
nerwowości, podczas gdy ja sam byłem jedną, wielką, tykającą bombą, z długim lontem.
Naprawdę niewiele było potrzeba, abym stał się ledwie marnym pyłem. Starałem
się jednak zachować pozory i miałem złudną nadzieję, że mi się to udaje.
Zaśmiałem się dźwięcznie, mając nadzieję, że doskonale mój głos popieścił zmysł jego słuchu w całym w tym zgiełku i odwracając przelotnie w jego stronę, odpowiedziałem
rezolutnie.
-
Ależ ciężko nad nią pracuję całe moje życie, ale jak widać, efekty są
niewspółmiernie marne do włożonego w tą pracę wysiłku.
Przywitaliśmy
się krótką wymianą zdań, nie mającą nic wspólnego z żadnym, grzecznościowym
zwrotem powitalnym. Nie miałem pojęcia, czy uznać to za komplement, czy z tegoż
powodu zabarwić doskonały nastrój kroplą wściekłości, kiedy poczułem się w jego
towarzystwie bardzo kobieco. Szarmancko przepuścił mnie przodem i na dodatek
zapłacił za wstęp do klubu. Obydwu nas było na to stać, dlatego też nie
zamierzałem się droczyć. Pomyślałem, że zrewanżuję się i postawię mu może
jakiegoś drinka przy barze, albo kupię kolorowe pigułki, po których świat
wydaje się być piękniejszy. Chociaż dla mnie i bez polepszaczy był on cudowny.
Chyba
już kiedyś tu byłem, wnętrze wydało mi się bardzo znajome. Możliwym było, że
obraz ten wyłonił się właśnie z czeluści mojego umysłu, a zapisany został tam w
stanie jakiegoś alkoholowego upojenia. Lokal nie należał do moich ulubionych,
ale kto wie, czy po tym wieczorze, nie zostanie wciągnięty na takąż listę?
Poprowadził
mnie wskazując drogę i delikatnie kierując dotykiem dłoni na moim ramieniu, a
kiedy dotarliśmy do prawdopodobnie zarezerwowanej przez niego wcześniej loży,
kolejnym gestem wskazał kanapę.
Usiadłem
więc, opierając dłonie po obu stronach mojego szanownego tyłka, który idealnie
wpasował się w miękką skórę siedziska. Miejsce było naprawdę fajne, a widok na
parkiet genialny. Wprawdzie wcale nie zamierzałem obserwować jedynie tańczących,
ale przy odrobinie alkoholu zaplanowałem sam ruszyć na parkiet i miałem ogromną
nadzieję, że Tom będzie mi towarzyszył. Wciąż nie umiałem zbudować w mojej
głowie scenariusza tegoż wieczoru, ale chyba on także nawet nie wyobrażał
sobie, jak to wszystko się potoczy.
By
Tom.
Spontaniczność
uważałem za swój priorytet, właściwie odkąd sięgam pamięcią wstecz, wznosiłem
ją na piedestał. Najbardziej cieszyłem się momentami, w jakich działo się coś cudownego,
niezaplanowanego, metafizycznego, pozazmysłowego w całej swojej naiwnej
świeżości. Przysiadłem na oparciu kanapy i spojrzałem na niego w milczeniu,
zagryzając dolną wargę. Zastanowiłem się czy czasem ukradkiem nie przyglądał mi
się, udając niewzruszonego. Czy widział jak świdruję go wzrokiem, niczym sęp
gotów rozerwać martwe truchło by się
posilić? Czy widział czerń moich źrenic i drapieżcę czyhającego za
zwierciadłem orzechowych tęczówek? A może drżały mu ręce i uciekał wzrokiem w
kierunku parkietu, by dodać sobie odwagi, obrać taktykę, uknuć plan na tę noc.
Granat nieba usłały gwiazdy i choć obecnie nieboskłon stanowił jedynie wysoki
sufit i tańczące na nim światła, chciałem, by i pajęcza sieć odległych światów
odbiła się w jego oczach.
Krótkie
blond włosy, gęste, długie rzęsy, mały nos, pełne usta, łagodny podbródek.
Smukła szyja, szczupłe, a zarazem muskularne ramiona. Tatuaże, wyłaniające
czubki głów zza materiału, pod którym ukrył nagą fizyczność. Kącik ust
machinalnie powędrował w górę, a oczy przeniosły się na bar.
-
Czego się napijesz, Bill? Whisky z lodem, czy może wolisz od razu wściekłego? –
Usłyszawszy, że teraz on stawia z buńczucznym wyrazem twarzy, rozbawiony
pokręciłem głową, zaznaczając, że nie zgadzam się z tą teorią. Nie zamierzałem
pozwolić, by za mnie płacił. Bill był moim gościem, więc prędzej pochłonęłoby
mnie piekło, a języki ognia osmoliły skórę, niż poszedłbym na podobny
kompromis. – Zaprosiłem cię tutaj, ja stawiam. Kiedy ty to zrobisz, nie będę
marudził, byś się wykosztował. – Puściłem mu oczko, wstając z miejsca. – Więc?
Jaka jest twoja decyzja?
Rozwarł
wargi gotów kłócić się ze mną, lecz machnąłem na to ręką. Zostawiłem go na
moment samego z przepaścią myśli. Pośladkami opadłem na skórzane obicie krzesła
tuż przed mahoniowym kontuarem, a podeszwa buta oparła się o metalowy pręt.
Zamówiłem dwa drinki: fantazyjny, kolorowy, pewnie trochę słodki, whiskey z
sokiem wiśniowym i lodem, do tego Finlandię, sok i pepsi, nie zapominając także
o mentolowych Camelach. Barman zapewnił mnie, iż przyniesie nam zamówienie do
stolika kiedy obsłuży wszystkich klientów, zaś z racji, że nienawidziłem
czekać, a cierpliwość nie była moją mocną stroną – przekupiłem chłopaka
banknotem o dużym nominale. Pracownicy są jak marionetki… Kawałek papieru, a
gotowi są zrobić dla ciebie wszystko, chociażby i zlizać błoto z butów. Prędko
wróciłem do Billa, nie chcąc zostawiać go w samotności na zbyt długo. To był w
końcu nasz pierwszy wieczór, a ja pragnąłem, aby czuł się wyjątkowo. Zapadłem
się w miękkiej skórze sofy tuż obok niego, ramiona założyłem za głowę, a splecionymi
palcami objąłem kark. Odetchnąłem, gdy moje plecy wbiły się w komfortowe
oparcie.
-
Cieszę się, że ten wieczór nadszedł. Ładnie wyglądasz, choć ciężko wyglądać
źle, kiedy jest się tak charakterystycznym człowiekiem o pięknej twarzy i
duszy, którą koniecznie chce się opisać jako tą zdeprymowaną i nie do końca
idealną. – uśmiechnąłem się łagodnie. Moje nerwy były w strzępkach, aczkolwiek
technikę udawania miałem opanowaną niemalże do perfekcji…
Czyżbym ujrzała nową wersję starego opowiadania z KiL'a? ;)
OdpowiedzUsuńPiękne, cudowne, majstersztyk!
Wypacynkowaną, lecz tak... Wcześniej znajdowało się na KIL'u, miło widzieć zaznajomioną twarz ;)
UsuńDziękujemy za pochlebstwa i obie mamy nadzieję, że zostaniesz z nami do samego końca. Buziaki. :*
Pauline
Zaczynam się Was bać. Zupełnie zmieniacie moje preferencje, co do opowiadań. Począwszy od tematyki, kończąc na narracji.
OdpowiedzUsuńBoże, nigdy nie lubiłam czytać opowiadań, gdzie występuje narrator pierwszoosobowy. Jakoś nie mogłam tego przełknąć. Chyba żadnej z Was nie zaskoczę, jeżeli powiem, iż w Waszym wykonaniu wyszło to fenomenalnie? Kocham, uwielbiam, ubóstwiam liczne porównania, jakich używacie. Pozornie zwykły tekst zamieniacie w arcydzieło. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się osiągnąć taki poziom. :)
Na temat fabuły jeszcze się nie wypowiem, niemniej jednak podoba mi się, jak przedstawiłyście głównych bohaterów. Tom wydaje się być taki twardy (przynajmniej z pozoru), ułożony, z doskonałym planem na wszystko i nielubiący sprzeciwu. Natomiast Bill, poza pedantycznym podejściem do samego siebie, wydaje mi się być z kolei delikatną istotką, która pod maską tej swojej perfekcyjności skrywa ogromną potrzebę posiadania opiekuna, kogoś bliskiego jego sercu.
Czy mam rację pewnie dowiem się niebawem.
Coś czuję, że to będzie fajne. :) Jak już we dwie się zabrałyście za jedno opowiadanie, to cóż może wyjść innego, jak nie majstersztyk!
Buziaczki dla Was. :*
Najważniejsze, by nie zrażać się do nowych koncepcji i innej perspektywy. Zresztą dobrze pociągnięta historia w każdej z narracji będzie brzmieć dobrze.
UsuńKto wie co czai się we wnętrzu Toma? Wierzchnia, twarda skorupa i miękkie wnętrze? A może jest bezlitosnym skurwielem nastawionym jedynie na seks. Może ktoś go skruszy... A może on skruszy kogoś. Za to Bill - w moich oczach - jest słodki. I pozwolę, by Beatrice wypowiadała się o jego postaci. :D
Ja póki co - typowo - dziękuję za wspaniały komentarz i mam nadzieję, że do zobaczenia pod kolejnym rozdziałem. Buziaki ;*
Pauline
Dokładnie wczoraj stwierdziłam, że przeczytałabym jakiś dobry twincest i voilà, życzenie spełnione.
OdpowiedzUsuńUrzekł mnie wasz styl pisania. Lubię, kiedy używane są różne środki stylistyczne, bo treść staje się od razu bardziej bogata i, hmm, poetycka?
Podobają mi się wykreowane przez was charaktery. Mam podobne odczucia jak osoba wyżej - Tom sprawia wrażenie zorganizowanego, dominującego mężczyzny, natomiast Bill jest bardziej delikatny, choć sądzę, że też nieco rozpuszczony, pieszczoch.
No cóż, podoba mi się. Wyczekuję kolejnego rozdziału ;)
Pozdrawiam,
An
Ha! Widzisz jak dobrze się stało, że akurat wpadłyśmy na genialny pomysł, by odświeżyć swoje dzieło i pokazać je światu? Miło nam, że usatysfakcjonowałyśmy Twoją wewnętrzną potrzebę porządnej dawki artyzmu pisanego.
UsuńCóż mogę napisać? Obaj są charakterni lecz zgadłyście obie - Tom jest typowym twardzielem, nie znosi dominacji nad sobą i wręcz nikomu na nią nie pozwoli. Samiec alfa, przywódca stada, samotnik, choć czasem lubi się zabawić. A Bill ma charakterek, ale czy jest delikatny? Przekonamy się z czasem...
Dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że do usłyszenia pod kolejnym epizodem. Całuję ;*
Pauline
W końcu to tak zapowiadane cudo, którego już nie mogłam się doczekać! :D
OdpowiedzUsuńPóki co niewiele się wydarzyło, ale bardzo podoba mi się to jak budujecie napięcie między bohaterami. Oczywiście opisy emocji jak zawsze świetne, ale czego innego można by się spodziewać po takim duecie? :D
Teraz tak... Beata odpowiada za Toma, a Paulina za Billa? :P (wole się upewnić) Hahahaha
No kochane czekam na następny rozdział i mam nadzieje, ze doczekam się go szybko, bo już bym chciała wiedzieć czy Bill pozostanie wierny swoim ideałom i nie da się ponieść pożądaniu, czy może jednak Tom tak na niego zadziała, ze zapomni o całym świecie :D
Życzę wam weny... buziaki :* :*
No fakt, trwało to trochę dłużej niż zamierzałyśmy i przyznaję się, że jestem tu głównym złoczyńcą, ale... To "soon" nie było aż tak długie! :D
UsuńTo dopiero początek, pierwszy rozdział, ale gwarantuję, że będzie się działo. A czy zostanie...? Zobaczymy w najbliższych odcinkach! A, choć powiedziałam ci już prywatnie, za Toma odpowiadam ja, Beatrice jest twórcą Billa.
Dziękuję za komentarz i za obecność tutaj, mam nadzieję, że do zobaczenia pod kolejnym epizodem. Buziaki. :*
Pauline
Z połączenia piór dwóch doskonałych pisarek nie może wyjść nic innego jak petarda! To będzie mieszanka wybuchowa, którą zapewne nie raz zaskoczycie! Po przeczytaniu aż sama nabrałam ochoty, by coś napisać. O treści wiele napisać nie mogę, ale połączenie Waszych styli mnie urzekło. Nie pierwszy raz zresztą. Czarujecie poprzez mnogość środków stylistycznych i sprawiacie, że chce się więcej i więcej. Dlaczego wcale mnie nie zdziwiło, że Bill nie mógł się zdecydować, co założyć i spóźnił się na spotkanie? Tom jest jego przeciwieństwem i mam nadzieję, że dalej tak zostanie. Kontrasty są fajne.
OdpowiedzUsuńKochane, niech wena będzie z Wami! Buziaki:*
Już dawno mówiłam Ci, abyś zaczęła pisać, bo robisz to dobrze. Skoro zaś napełniłyśmy Cię motywacją - Word jest pod twą jurysdykcją i możesz wyrazić wszystko, co chcesz.
UsuńFabuła dopiero się rozkręci, to pierwszy odcinek. Mam nadzieję, że z nami zostaniesz do końca, za to oni namącą w głowach, kto wie... Są ponadprzeciętni, a walka o uczucia to jedna z najtrudniejszych walk.
Dziękuję za komentarz i do zobaczenia pod następnym epizodem. Buziaki ci wysyłam! ;*
Pauline
Hej wam !😉
OdpowiedzUsuńPomysł jak najszybciej świetny, zgadzam się z powyżej z komentarzami. Nie wiele się dzieje ale zapowiada się interesująco
Tak ciekawie pisane ta stylistyka i wgl pomysłowa , aż chce się więcej.
Postać Toma takiego pewnego siebie z twardym , cwaniackim charakterem , można powiedzieć że trafione jakby się go znało od zawsze 🙂.
Za to Bill świetnie jest opisany pod każdym względem bic,dodać nic ująć perfekt.
Nie mogę się doczekać kolejnego odcinka .
Jestem ciekawa czy Billy będzie trzymał swoich reguł czy podda się uroku tego wieczoru który może zmienić jego życie ich obojga.
Życzę Wam weny 🙂 pozdrawiam 🙂
Buźka
A witamy serdecznie!
UsuńPrzede wszystkim dziękujemy za zainteresowanie i pozostawiony po sobie ślad. Kolejna dawka motywacji!
Tom jest charakterny, zresztą... Jak kot spada na cztery łapy potrafiąc dostosować się do każdej sytuacji w życiu. Czy się go zna? Czy może tylko wydaje? Bill z kolei jest ułożony, pełen zasad, których kurczowo się trzyma. Do czasu...? Czy też nie?
Miejmy nadzieję, że usłyszymy miłe słówko i pod kolejnym epizodem, który jest w trakcie poprawek. Jeszcze raz dzięki i buziaki. ;*
Pauline