środa, 29 listopada 2017

Epizod drugi.

Epizod drugi.



By Bill.

Przez krótką chwilę mój umysł zaprzątała jedna myśl; czy już dość wnikliwie mi się przyjrzał? Czy ocenił zadowalająco moją powierzchowność?

            Jego ciemne oczy świdrowały mnie chcąc przeniknąć na wskroś, jakby pragnął odnaleźć we mnie coś nowego, jakiś choćby drobny szczegół, którego jeszcze nie zdążył dostrzec. Widziałem, jak wnikliwe i intensywnie sunie spojrzeniem po odkrytym fragmencie mojego torsu, który kusił kolorowym tatuażem zza nie dopiętej koszuli. Zawód jaki wykonywałem nauczył mnie sztuki obserwacji i wyciągania wniosków z moich spostrzeżeń. Miałem świadomość własnego uroku, podobałem się zarówno kobietom, jak i mężczyznom. Niejednokrotnie słyszałem z obcych ust, że otacza mnie aura tajemniczości, a przy pierwszym kontakcie wydawałem się być dumny i nieosiągalny. Taki właśnie byłem. Nigdy nie otwierałem się przed osobą nieznajomą, ale gdy już poznałem kogoś bliżej, wszystko mogło zmienić się w mgnieniu oka, zależało to jedynie od tego, czy dana osoba była tego godna. To wynikało jedynie z mojej oceny, braku jakiegoś uprzedzenia i faktu, czy ktoś przypadł mi do gustu. Kiedy kogoś polubiłem, wówczas dawałem poznać się lepiej, a nieznajome okazywało się dobrze znanym.

            - Ale zdajesz sobie sprawę, że stawiasz mnie w sytuacji niezręcznej? – odpowiedziałem, kiedy postanowił sam za wszystko zapłacić. To powinna być moja kolej, bo on płacił za wejście. Na nic jednak zdało się moje gadanie, nie było nawet mowy o tym, abym postawił mu alkohol. Był cholernie uparty, to dało się wyczuć od pierwszych chwil naszego spotkania. Jedynie machnął ręką i ruszył w stronę baru, a ja powiodłem za nim moim powłóczystym spojrzeniem.

            Błogosławiłem w duchu jego nieświadomość czynu, jaki właśnie popełniałem, którego na szczęście nie można było nazwać grzechem. Póki nie zniknął pomiędzy jakimiś miernotami, z przyjemnością syciłem zmysły widokiem tego dobrze zbudowanego ciała. Choć było ono pod osłoną ubrań, nietrudno było dostrzec cudownie wyrzeźbione mięśnie pokryte cienkim materiałem koszulki.

            Cudownie Bill… Jeszcze nawet dobrze nie pogadaliście, a ty masz już takie niegrzeczne wizje… To jest pierwsza randka kolego, nie zapomnij o tym!

            Karciłem się za nie w myślach, a jednocześnie były one przyjemnością. Słodkie i upojne.

            Dostrzegłem, że wraca, więc spontanicznie omiotłem wzrokiem wszystkich w moim pobliżu, choć oczywiście nie ominąłem także i jego sylwetki. Przecież to miało być bardzo naturalne i nie budzące żadnych podejrzeń.

            Nie byłem zdziwiony, kiedy kilka komplementów, ubranych w przyjemne słowa popłynęło z jego ust. Zaśmiałem się swobodnie i cicho.

            - Dziękuję Tom, miło to słyszeć, chociaż dla mnie to nie nowość. Ale moją duszę pozostawmy w spokoju. Oczywiście, że w całym swoim hedonistycznym jestestwie, nie jestem święty… Za świętość raczej uznam każdą przyjemność, jaka pozostawi po sobie we mnie, na długo słodkawy posmak. - Z wolna odwróciłem głowę i spojrzałem mu w oczy tak głęboko, że mógłbym prawdopodobnie zajrzeć w głąb jego duszy. Wyglądał na wyluzowanego, choć ja także mogłem sprawiać takie wrażenie. Ciekaw byłem co teraz myśli. Czy naprawdę był spokojny, czy jedynie tak mi się wydawało? A może idealnie dobraliśmy się i tak jak ja, potrafił wszystko idealnie zatuszować pewnością siebie.

            Przesunąłem dłońmi po miękkim siedzeniu, nie przestając wpatrywać się w Toma, a wtedy pomiędzy nasze spojrzenia brutalnie wkroczył kelner, z całą paletą trunków na tacy.

By Tom.

            Do moich uszu doleciały pierwsze dźwięki jednej z moich ulubionych piosenek. Choć utwór już dawno zdążył nadgryźć ząb czasu, wciąż zakochiwałem się w nim od nowa. Istnieją takie dzieła, których nie zapomnisz nawet po śmierci ich autora. Dzieła fenomenalne, ponadczasowe, nienużące. Artyzm.

Wzrok Billa osiadł na moim ciele, przeciągał nim z wolna wzdłuż mojej fizyczności, świdrował i wwiercał się w otchłań tęczówek. Było w nim coś, co od razu dało mi do myślenia – wydawał się spięty, odgrywał rolę w teatrze rzeczywistości, stąpał po niepewnym gruncie starając wyczuć moje intencje, aczkolwiek tak samo, jak ja, nie chciał dać tego po sobie poznać. Jaki był prosty, łatwy do rozgryzienia z naręczem swych tajemnic, niedomówień, metafor i symboliki skrupulatnie przemyślanych słów… Zaśmiałem się w duchu - ile jeszcze podobieństw do siebie kryją nasze umysły? Ileż sekretów jest do odkrycia, jakie przerażają, albo topią lód w sercu? Ciekawość zżerała moje wnętrze niczym potwór, tak wiele liter ułożonych w słowa cisnęło się na usta. Nie należałem do typu nieśmiałych facetów, nie byłem słaby w gębie, żadne zdanie nie potrafiło mnie zaskoczyć i na każde natychmiast wymyślałem sensowną reprymendę. Teraz… Teraz odnosiłem anormalne wrażenie, że plotę bzdury.

 Ciężko jest zrozumieć człowieka, którego zbyt długo więziła samotność, odcięła od kolektywu  i ogółu społeczeństwa, który zamknął się na świat odczuć i przeżyć. Byłem jak dziecko odkrywające smak, strukturę i konsystencję nowej potrawy, wykrzywiającą twarz poznawszy cierpkość soku cytrynowego, a właściwie każdej rzeczy jaka jest zdolna zmienić światopogląd na resztę egzystencjalnej tułaczki. Z jednej strony byłem mu wdzięczny, z drugiej łaknąłem zerżnąć go, strzelić w nieprzeciętnie piękny ryj i ulotnić się niczym kamfora. Nie mogłem pozwolić sobie czuć… Nie mogłem udowodnić, że posiadam uczucia. Uważam, że na wszystko w życiu przyjdzie pora, dlatego nie czułem potrzeby, aby z czymkolwiek się spieszyć. W końcu uważałem go – paradoksalnie - za personę na tyle elokwentną i intrygującą, że byłem gotów zaprzedać duszę samemu władcy piekieł, aby oddał mi dźwięk jego głosu na tak długo, jak będziemy w stanie wytrzymać w swoim towarzystwie.

- Skoro Bóg ukrył piekło w środku raju, czemuż tego samego nie mógł uczynić z nami, śmiertelnikami? Wszak liczy się coś więcej, niż naręcze dziwactw, które każdy z nas w sobie nosi.

Szeroka gama alkoholi zsunęła się na niski stolik wykonany z ciemnego drewna - być może było słychać stukot ciężkiej szklanki stykającej się z blatem, ale ja byłem zbyt zajęty swoimi przemyśleniami i nim, aby zwrócić na to uwagę. Niedbale ująłem naczynie między szczupłe palce ozdobione tatuażem, zanurzając wargi w złotawo-bordowym płynie, którego bursztynowa słodycz rozpaliła mój przełyk, opadając na dno żołądka. Od razu poczułem się lepiej.

 - Nie powiesz mi chyba, że nigdy nie byłeś w stanie zaszaleć i przespać się z kimś na pierwszej randce. Oczywiście wydaje się to niemoralne, jeżeli szukasz miłości swojego życia, czy coś – mrugnąłem do niego porozumiewawczo – Lecz nie wiem czemu, ale najbardziej ogniste związki zaczynają się właśnie od seksu. - zaśmiałem się krótko, pozwalając oczom osiąść gdzieś pomiędzy  długą szyją Billa, a wystającym fragmentem obojczyka.

By Bill.

            Patrzyłem jak jego dłoń, kiedy obejmowała szklankę, dotykiem palców niszcząc zawiłe korytarze, jakie na jej zimnej ściance namalowały spływające krople. Miał piękne dłonie, prawdopodobnie nie skalane fizyczną pracą, zadbane i kusząco idealne. Ciekaw byłem, czy tak samo idealny jest ich dotyk, kiedy kładą się swoją miękkością na obcej skórze. Równie doskonałe jak dłonie usta, objęły brzeg szklanki, sącząc mocnego drinka. Musiał teraz czuć palącą przełyk rozkosz, która spływa do samego żołądka. Czułem dokładnie to samo, przełykając odrobinę alkoholu, jaki wypełniał moje szkło. Konwersacja schodziła na mniej bezpieczne tory, ale nie zamierzałem z nich zboczyć moją odpowiedzią. Wręcz przeciwnie... Pragnąłem każdym słowem pędzić po nich do celu, niczym japoński Shinkansen.

- Jeśli ktoś jest na tyle intrygujący i podniecający, że w jego towarzystwie pod zamkniętymi powiekami już jawią mi się bezecne obrazy z nami w roli głównej, nie wykazuję się ani gramem pruderii i biorę z życia pełnymi garściami to, co najprzyjemniejsze, jak na mój absolutny brak jakichkolwiek zasad przystało, Tom. – skłamałem, bo do tego dnia mimo wszystko byłem zwolennikiem przynajmniej kilku. Czym ujął mnie ten człowiek, że zapragnąłem na chwilę zapomnieć o każdym moim postanowieniu?

Półuśmiech ozdobił moje usta, a powieki wolno zasłoniły gałki oczne, choćby po to, abym mógł stwierdzić, czy obrazy jakie właśnie się pod nimi malują, są pełne erotyki, czy też nie. I na Boga… były! Miałem głowę pełną obrzydliwie sprośnych wizji, tak obrzydliwych, że aż podniecających. Gdybym zaczął mu je opowiadać, moglibyśmy zaraz... Och... Dam już temu spokój, pozostawiając je wszystkie zamknięte w swojej głowie, nie pozwalając im stamtąd uciec. Będzie o wiele bezpieczniej jeśli je tam stłamszę i zabiję, może potem będę w stanie myśleć na tyle logicznie, aby nie oddać mu się zbyt szybko.

- Miłość, ach, czymże jest miłość…? - westchnąłem patetycznym, niczym poeta głosem. Sięgnąłem po leżącą na stoliku paczkę Cameli i wsunąłem sobie papierosa do ust. Miękko i lekko objąłem jego ustnik nabrzmiałymi wargami i znów poczułem się jak kobieta, kiedy od razu przy końcu papierosa rozbłysnął płomień go odpalający. - Dziękuję. - rzuciłem krótko, zakładając nogę na nogę. Wolną dłoń ułożyłem na kolanie. Znów niby od niechcenia przesunąłem leniwie spojrzeniem po tańczących, zastanawiając się, czy wypada tak po prostu mu to zaproponować, jednak nie chciałem w pełni grać kobiecej roli, więc po chwili zapytałem: - Jak wypalę, możemy zatańczyć, co ty na to?

By Tom.


            Szarobiały obłok wydostający się spomiędzy warg tworzył w przestrzeni niebieskawe spirale, a ja niczym zahipnotyzowany obserwowałem pełne usta obejmujące pomarańczowy filtr papierosa. Ukradkiem wyobraziłem sobie własnego kutasa wdzierającego się między ich miękisz, posuwającego go po same gardło, wnikający w tę lepką ciasnotę aż do linii jąder przy pomocy moich rąk wplecionych w blond kosmyki i, oblekający jego długość wilgocią. Aż zrobiło mi się gorąco i musiałem odwrócić wzrok w stronę parkietu; tyłek jednej z tańczących kobiet wyglądał nieźle, lecz na mnie nie wywarł większego wrażenia. Nie przypominam sobie, bym czuł się równie zafascynowany tak prozaicznym czynem jak palenie fajki, a jednak… Wystarczy ktoś, kto niewinnym gestem doprowadza cię do szaleństwa, a myśli mkną samoistnie ku obscenicznym aktom w przestronnym łożu.  Klubowej toalecie. Na tylnym siedzeniu samochodu. W ciemnej uliczce, gdy przypierasz chętne ciało do muru i całujesz do upadłego, pragnąc skraść jego smak, oddech, wstrząsnąć jego światem jak huragan prężnie niszczący każdą napotkaną na swojej drodze rzecz. Olbrzymi dreszcz przeszedł wzdłuż kręgów, sprawiając, że czułem się sparaliżowany własnymi pragnieniami. Odetchnąłem głęboko, wciąż szukając ukojenia dla bolącego z podniecenia ciała, ale spokój nie przychodził.

            Utkwiłem wzrok w kryształowym naczyniu napełnionym trunkiem do jednej trzeciej swojej objętości, opróżniając je jednym potężnym haustem.

            - Jeżeli kogoś pragniesz, wyzbywasz się wstydu i zahamowań – oblizałem bezwstydnie wargi, zatrzymując koniuszek języka w kąciku ust, aby pomyśleć. – Wtedy liczy się tylko to, co jest teraz i to, co możesz dostać. Skupiasz się na fizyczności, która odbiera każdy bodziec z siłą pędzących po równinie mustangów. Gubisz się w erotycznym tańcu i nie pragniesz niczego więcej, niż… No właśnie. Nie pragniesz niczego więcej, niż tkwić w tym zatraceniu po wieki, aby świt nigdy nie nadchodził.

            Dogasił peta w ciemnej popielniczce mamrocząc coś pod nosem, ale nie byłem dość skupiony, by wyłapać z kontekstu logiczny ciąg słów. Chyba mówił o tańcu – nie wiem, lecz wstałem machinalnie, gestem zapraszając go w kierunku tłocznego parkietu.

            - Jasne, chodźmy. – Strzeliłem niby luźno w odpowiedzi na jego propozycję.

Pragnąłem patrzeć jak jego ciało zatraca się w rytmie muzyki, wtedy bezkarnie będę mógł go dotknąć… Tak! Położyć dłonie na ciele Billa, usprawiedliwiając się chęcią tańca. Skosztować ciepła bijącego od skóry skrytej za materiałem, jakiego nadgorliwie pozbyłbym się w tym miejscu, natychmiast, teraz, już. Zarazem, niczym kot schrödingera, pragnąłem ukryć go w enklawie własnego świata, prywatnego państwa odgrodzonego od reszty niczym Watykan od Włoch. Paradoks, powiedziałbym. Wrzała we mnie wściekłość – nie wiem czy przez wypity alkohol, czy po prostu taki byłem – nie chciałem, by inne oczy wpatrywały się w moje trofeum, postawione na najwyżej półce, starannie otarte z kurzu i zadbane. I już nie wiedziałem, czy jeszcze oddycham, kiedy w uszach rozbrzmiało: 

Baby, I’m preying on you tonight, hunt you down, eat you alive… Just like animals, animals...”.

By Bill.

            Widziałem go poprzez kłęby białego dymu, wydobywające się z moich ust. Dzięki nim mogłem wpatrywać się w niego nieustannie, długo i nie musiałem uciekać wzrokiem gdybym napotkał jego spojrzenie, bo wówczas z odsieczą przychodziła mi kolejna chmura, jaką z wolna uwalniałem z moich płuc. Stanowiła ona pewnego rodzaju zasłonę i kamuflaż dla mojego uporczywego wzroku, jednocześnie przysłaniającymi widok kogoś tak podniecająco-idealnego. W mojej głowie jawiły się w jaskrawych barwach, klatka po klatce, wyświetlane niczym film, kolorowe obrazy, wytwór mojej szalonej wyobraźni, a on idealnie i misternie wieńczył powstające tam malowidła pędzlem swoich słów, dodawał im żywszych barw, a na koniec pociągnął wszystko błyszczącym werniksem westchnienia. Jego język, który przesunął się po dolnej wardze, aby zatrzymać w kąciku ust, stał się w jednej chwili przedmiotem pożądania. Nie... nie czerwieniłem się ani trochę. Moich policzków nie mógł nawet na moment pokryć demaskujący róż podniecenia, jaki mógłby się pojawić na sam dźwięk wypowiadanych właśnie słów, czy na ten tembr głosu, jaki przebijał się poprzez hałas i muzykę.

            Zdusiłem w połowie wypalonego papierosa w srebrnej popielniczce, dając mu tym samym sygnał, że jestem gotów pozwolić się ponieść muzyce, oddać we władanie szalonym rytmom i jego dłoniom. Kiedy wstał, również się podniosłem, podążając w kierunku parkietu.

             Rytm sam nadawał tempo w jakim zaczęły kołysać się moje biodra, a słowa piosenki stały się dla mnie czymś w rodzaju prowokacji. Nim zmniejszy się przyzwoity dystans między nami, scalę moje ciało z dźwiękami tak, jakby było jednością lub ich nieodzowną częścią, bez której istnieć nie mogą. Uwielbiałem tańczyć od zawsze i naprawdę byłem w tym dobry. Czułem, jak z każdym ruchem wpadam w trans, a moje istnienie płynie poprzez dźwięki. Dłonie sunęły się po moim ciele, ale wciąż były to moje dłonie... Spod wpół przymkniętych powiek popatrzyłem na niego, krzyżując elektryzująco linię naszych spojrzeń. Niemal wbijał we mnie swój wzrok, będąc coraz bliżej. To ciepło przenikało mnie na wskroś, spojrzenie stało się mocnym bodźcem pod wpływem którego wprawiłem biodra w okrężne ruchy i odwróciwszy się do niego plecami, ocierałem pośladkami o niego. Ale moje pląsy wciąż nie nosiły znamion perwersji, to co robiłem wciąż było subtelne i bardzo delikatne. Wszystko we mnie pulsowało i sam nie wiedziałem, czy to ten rytm, czy może z zupełnie innego powodu moje wnętrze drga. Sam teraz stawałem się całą rozdygotaną materią, moje ciało nie było całością, a mikroskopijnymi, drżącymi cząsteczkami.

            To było niczym trans, uniosłem ręce w górę, wciąż czując jego bliskość. Nasze dłonie na chwilę splotły się ponad moją głową, a zaraz potem poczułem jak jego dotyk osuwa się wzdłuż moich rąk, zatrzymując na ramionach, sunąc w dół, po bokach torsu, aż wreszcie osiadł na biodrach. Wciąż wirując w ekstatycznym tańcu odwróciłem się do niego przodem, nasze spojrzenia spotkały się, a jego gorące dłonie wciąż spoczywały tam gdzie wcześniej, jednak teraz zamieniły strony mojego ciała. Światła stroboskopu sprawiały, że jego twarz pojawiała się eksponując grymas przyjemności, uśmiechał się i wszystko toczyło się tak, jakby ktoś wyświetlał w mojej głowie film w zwolnionym tempie.

            W tej produkcji nie tylko ja byłem głównym aktorem, a to właśnie sprawiło, że ten film bardzo mi się podobał....


wtorek, 21 listopada 2017

Epizod pierwszy.

Epizod pierwszy.



„Każdy psycholog ma swojego psychologa,
A każdy bóg ma swojego... czekaj, w kogo wierzy bóg?
Raniłem mówiąc, że to tylko słowa,
To nie tylko słowa, więc nigdy więcej nie mów, co mam czuć...”




By Tom.


         Moja pamięć zaczęła mnie zwodzić. Nie potrafię przypomnieć sobie dnia, jaki podczas każdej sekundy swego trwania wprawiał mnie w euforię i zniecierpliwienie, bo do wieczora pozostało jeszcze kilkanaście długich godzin. Także praca na jakiej winienem się skupić zaczęła mi ciążyć, nie miałem nawet takiej możliwości przez uśmiech tlący się w otchłani oczu i natarczywe myśli, jakie odpychane ze świadomości z premedytacją pędziły ku niej równie prędko, jak szaleństwo astronomicznego światła. Lęk zaś nie powinien być czymś, co przysłania człowiekowi zdolność racjonalnego rozumowania.

Prędki rzut oka na srebrny zegarek o dużej, okrągłej tarczy wskazał godzinę dziewiętnastą. Odetchnąłem, wdychając w płuca trujący dym papierosowego uzależnienia. Wiedziałem, że godzina zero wkrótce wybije, ale dlaczego musiało być to takie frustrujące i zarazem dziecinnie zabawne? Poprzysiągłbym na każdą, najdroższą mojej duszy rzecz, iż demony budzące się z długiego snu we wnętrzu mojej głowy, niepokoiły mnie. Fakt odczuwania czegoś, kogoś z siłą tętentu końskich kopyt po tundrach i bezpieczy amerykańskich łąk nie był moją maksymą… Wolałem pieprzyć przez jedną noc i zapomnieć, kolejnej zdobywając następne, chętne ciało. Nie znosiłem nosić kajdan okręconych wokół nadgarstków, a takimi bez dwóch zdań były związki, małżeństwa, głupawe miłostki. Z drugiej strony nie decydując się na ryzyko, nigdy nie zaznamy prawdziwego szczęścia. To ono jest kwintesencją człowieczej tułaczki po Ziemi, epicentrum wszechświata, czegoś, co być może jest cudem samym w sobie. Umówiliśmy się na parkingu nieopodal Vegas, klubu, który wydawał mi się najbardziej klimatyczny, z dobrą muzyką, alkoholem i wygodnymi miejscami do siedzenia. Duży parkiet, przyjazna obsługa. Czego chcieć więcej…?

***
           
            Wysiadłem z białego Land Rovera LRX Concept, zamykając go dzięki sprytnemu przyciskowi wbudowanemu w klucz. Kochałem technologię i to, jak potrafi ułatwić codzienność. Oparłem się pośladkami o maskę samochodu, a mój wzrok zawisł tępo w przestrzeni, widząc i nie dostrzegając jednocześnie. Jakbym chociaż mógł przyspieszyć w ten sposób czas i odjąć zniecierpliwienie. Słyszałem w uszach bicie własnego serca, wyraźne i głośniejsze niż muzyka dudniąca z klubu nieopodal. W obecnym stanie stadium mojego umysłu stanowiło część równie transparentną jak dźwięki miasta gdzieś za moimi plecami.

            Uważałem, że punktualność jest cechą tych ludzi, którzy są nastawieni na sukces od dnia poczęcia. Nienawidziłem spóźnialstwa i choćbym był zmuszony postawić świat w ogniu, a wysokie budynki obrócić w proch, przybywałem dokładnie o wyznaczonej godzinie. Czasem nawet wcześniej, wolałem poczekać na kogoś, niż gdyby ta druga strona musiała czekać na mnie.

Wiedziałem jak wygląda osoba, na której niecierpliwie oczekiwałem – zresztą, tak specyficznej postaci nie można pomylić z nikim innym, toteż pozwoliłem sobie na małą zagrywkę, by zobaczyć jak się zachowa, czy pozna człowieka, który zrobił największą bzdurę w przeciągu ostatnich paru lat, przekreślając coś, na czym zaczęło mu zależeć. A może to właśnie był lęk, że znowu mogę się w coś zaangażować? Mówią, że człowiek to dziwne stworzenie, że nawet w tym najtwardszym można odnaleźć okruchy dobra i delikatności. Nigdy się do tego nie przyznam, jeżeli uprzednio nikt mnie do tego nie zmusi.

W momencie, kiedy zapalniczka ukazała złoty język ognia, zauważyłem, że na parking wjechało czarne auto, za którego kierownicą siedział mężczyzna tak charakterystyczny, że nie mogłem pomylić go z żadnym innym. Już wiedziałem, że to będzie ciekawa noc.

By Bill.

            Byłem pieprzonym pedantem. Pedantem i perfekcjonistą. To wiedziałem o sobie od dawna, miałem tego świadomość, a także utwierdzali mnie w tym przekonaniu wszyscy moi znajomi. Nie negowałem tego, nie miałem zamiaru się zmieniać uważając to za jedną z moich wielu zalet. Tak, byłem może odrobinę narcyzem, ale pracując w zawodzie modela ta cecha charakteru była jak najbardziej wskazana. Byłem pewny siebie i świadom swojej urody.

            Z tego właśnie powodu na tę randkę - choć nie do końca przekonany, czy mogłem nazwać to już randką – zamierzałem wystylizować się jak najlepiej. Chciałem wyglądać idealnie, pragnąłem wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie. Tylko wciąż nie do końca wiedziałem co jest tego powodem. Randek, czy też spotkań miałem już w swoim życiu wiele, czasem starałem się mniej, a czasem bardziej, traktując jednak większość z nich towarzysko, czasem jednak pałając chęcią uprawiania niezobowiązującego seksu, ale oczywiście nigdy nie robiłem tego na pierwszej randce. Nie byłem kimś łatwym, idącym do łóżka zbyt pochopnie i szybko. Szanowałem się i ceniłem od zawsze. I nikt, nigdy nie posiadł mojego serca, choć, kiedy sam tego pragnąłem, mógł posiąść moje ciało za obopólną przyjemnością.

            Tym razem także nie zamierzałem oddawać się zbyt szybko, choć mężczyzna z którym miałem się właśnie spotkać pociągał mnie i nie umiałem sam przed sobą tego ukryć. Widzieliśmy się jedynie raz, poznaliśmy w towarzystwie znajomych, ale czułem jakąś bliżej nieokreśloną iskrę, coś, co niesamowicie wówczas przyciągało nas do siebie. Nas – bo gdybym tylko ja padł ofiarą tych odczuć, czy przy pożegnaniu wyszeptałby mi do ucha datę i godzinę spotkania sam na sam?

            Mimo to nie zamierzałem zmieniać swoich zasad, bez względu na to, jak bardzo by na mnie nie zadziałał jego urok, ale musiałem wyglądać idealnie. Dla niego i dla własnego samopoczucia.

            Godzinny prysznic miał zmyć z mojego ciała trud całego, pracowitego dnia, już nie wspominając o drobinach potu i kurzu, jaki pozostawił na mojej skórze ten dzień. Jak zawsze, największy dylemat stanowiło wybranie kreacji. Czas uciekał i mimo, że połowa mojej szafy wyleciała na środek pokoju, nie mogłem zdecydować się w czym dla niego wyglądałbym najlepiej. W rezultacie wybrałem czarne, skórzane spodnie z miękkiej i niezwykle cienkiej skóry, a do tego odrobinę przezroczystą, batystową koszulę, której rękawy lekko podwinąłem. Odrobina biżuterii, ostatnie spojrzenie w lustro i można było śmiało stwierdzić, że wyglądam całkiem nieźle. Spóźniałem się zawsze i wszędzie, chociaż dziś naprawdę chciałem być punktualny, to potężny korek na głównej ulicy i tak urwał z mojego czasu niespełna 10 minut. Pospiesznie zaparkowałem, wyławiając bacznym wzrokiem jakieś wolne miejsce na parkingu, tuż przy klubie Vegas. Dobrze, ze nie musiałem przyjść tu na pieszo, inaczej już nie byłbym tak pachnący i świeży, a na tym zawsze najbardziej mi zależało.

            Uśmiechnąłem się sam do siebie, skłaniając w moją stronę lusterko, w które jeszcze raz chciałem zerknąć, aby móc w ostatniej chwili coś poprawić. Jednak korekta była zupełnie zbędna, bo wyglądałem dobrze, niemal idealnie. Uśmiech nie znikał z moich ust, a moje wnętrze rozkosznie drażniła lekka ekscytacja. Czułem, że ten wieczór spędzę przyjemnie i wyjątkowo. Nawet nie myślałem o tym, że mógłby nie przyjść, toteż wysiadłem zamykając pilotem drzwi auta. Wolno odwróciłem się, rozglądając wokół. Jednak nigdzie nie mogłem dostrzec Toma. Zerknąłem na zegarek. No tak... spóźnienie, ale nie takie znów duże, zaledwie piętnaście minut, takich zupełnie dozwolonych, można by rzec uczniowski kwadrans. Ponownie rozejrzałem się, pomrukując pod nosem:

            - Chodź tutaj Tom, no dalej, gdzie się schowałeś?

            Poczułem chłodny dreszcz strachu, że może moje spóźnienie zaważyło na jego decyzji. Może stawia na punktualność, nie lubi spóźnialskich, czy więc prawdopodobnym mogło być to, że się rozmyślił i po prostu odjechał? Ruszyłem kilka kroków w stronę wejścia do lokalu, miałem jednak wciąż nadzieję, że gdzieś jest, że czeka na mnie. Zatrzymałem się nieopodal wejścia, ponownie rozglądając, a wtedy poczułem na ramieniu czyjś delikatny dotyk.

By Tom.
               
Oddech zakrzepł w mojej piersi, kształty rozmazały się i wróciły do poprzedniego stanu, zastygając w bezruchu. Kątem oka zauważyłem znajomą sylwetkę. Postać. Jego, Billa... Jak mógłbym pomylić fenomenalne dzieło matki natury z kimkolwiek innym…? Magiczna chwila, powiedzieliby – pytam, co za kurwa maczała w tym swoje jędzowate palce?

Staranny ubiór, wypielęgnowane i perfekcyjnie ułożone włosy; emanował pewnością siebie, męskością, gracją, a jednocześnie był kobiecy, delikatny, idealne stworzenie dla moich ramion.

Chyba całkiem już ochujałeś, Tom…

Powietrze stało się gęste jak krew która prawie zamarza, a wśród jej spiralnych obłoków, nerwowość zakleszczyła mnie w drucianej klatce. Odniosłem wrażenie, że moje stopy są stworzone z ołowiu, nie potrafiłem ruszyć się z miejsca. Zdusiłem sadystyczne aspiracje mojego umysłu, ruszając leniwie w kierunku ciężkich drzwi, które zarazem były wejściem do środka sali zabaw, szczerych rozmów i przelotnego seksu w toalecie.

            Zaczaiłem się tuż za znajomym ochroniarzem, zabijając oczekiwanie luźną rozmową. Wciąż przyglądałem się pięknemu blondynowi kątem oka, był tak uroczo zakłopotany, zdenerwowany, jakby lekko przerażony. Obserwowałem szczupłe łydki, uda odziane w połyskującą skórę, co z kolei spowodowało, że przyspieszył mi puls, a bokserki stały za ciasne. Będę musiał wyżyć wzrost ciśnienia jak najprędzej… Skoro sam jego widok sprawił, iż podniecenie przejęło kontrolę nad moją racjonalnością, co będzie dalej? W tym momencie zacząłem bać się samego siebie…

            Gdy podszedł bliżej, rozglądając wokół jak zagubiona owca wśród stada wilków, zacisnąłem łagodnie palce na jego ramieniu. Poczułem jak przeszył mnie prąd, wyładowanie elektryczne, a ciepło jego ciała kontrastuje z chłodem moich dłoni. Zbliżyłem wargi do jego ucha, mówiąc:

            - Następnym razem musisz bardziej popracować nad punktualnością… - uśmiechnąłem się kątem ust – Cieszę się jednak, że udało ci się przybyć na miejsce. Wchodź. – Rozkazałem.

            Przepuściłem go przodem, puszczając oczko do poprzedniego rozmówcy, któremu po kryjomu wręczyłem pieniądze za wstęp i suty napiwek. Byłem rad, że Bill szedł przodem, ponieważ nie chciałem wyjść na zadufanego w sobie snoba, nie widzącego nic więcej poza swoją pracą, samochodem i korzyściami materialnymi. Poza tym z tej perspektywy mogłem bezczelnie wpatrywać się w jego jędrne pośladki, kształtne. Kusiło mnie, by ułożyć dłoń na jednym z nich i zacisnąć palce, poczuć pod nimi każdy mięsień i drżenie, chciałem jego dreszczy i nagości. Pokręciłem głową na boki, ażeby trochę otrzeźwieć. Zaczynałem szaleć i myśleć tylko o seksie, a przecież miałem wywrzeć na nim dobre wrażenie.

Naszym oczom ukazało się przestronne pomieszczenie skąpane w błękicie i szkarłacie lamp stroboskopowych. Pośrodku znajdowały się kanapy obite w białą i czerwoną skórę, po lewej stronie, niczym na krużganku, witały nas loże. Po prawej z kolei stało kilka samotnych stolików. Na ścianie przy wejściu wisiało płótno, na którym wyświetlano filmy puszczane z rzutnika, a po przeciwległej stronie bar ozdobiony rzędem wysokich krzeseł, mahoniowym drewnem, tablicą z nazwami drinków i napoi, a nawet szklanka wypełniona kolorowymi słomkami.

By Bill.

To był on.

Imponująco bił od niego spokój, z wyrazu jego twarzy nie mogłem wyczytać ani grama nerwowości, podczas gdy ja sam byłem jedną, wielką, tykającą bombą, z długim lontem. Naprawdę niewiele było potrzeba, abym stał się ledwie marnym pyłem. Starałem się jednak zachować pozory i miałem złudną nadzieję, że mi się to udaje. Zaśmiałem się dźwięcznie, mając nadzieję, że doskonale mój głos popieścił zmysł jego słuchu w całym w tym zgiełku i odwracając przelotnie w jego stronę, odpowiedziałem rezolutnie.

- Ależ ciężko nad nią pracuję całe moje życie, ale jak widać, efekty są niewspółmiernie marne do włożonego w tą pracę wysiłku.   

Przywitaliśmy się krótką wymianą zdań, nie mającą nic wspólnego z żadnym, grzecznościowym zwrotem powitalnym. Nie miałem pojęcia, czy uznać to za komplement, czy z tegoż powodu zabarwić doskonały nastrój kroplą wściekłości, kiedy poczułem się w jego towarzystwie bardzo kobieco. Szarmancko przepuścił mnie przodem i na dodatek zapłacił za wstęp do klubu. Obydwu nas było na to stać, dlatego też nie zamierzałem się droczyć. Pomyślałem, że zrewanżuję się i postawię mu może jakiegoś drinka przy barze, albo kupię kolorowe pigułki, po których świat wydaje się być piękniejszy. Chociaż dla mnie i bez polepszaczy był on cudowny.

Chyba już kiedyś tu byłem, wnętrze wydało mi się bardzo znajome. Możliwym było, że obraz ten wyłonił się właśnie z czeluści mojego umysłu, a zapisany został tam w stanie jakiegoś alkoholowego upojenia. Lokal nie należał do moich ulubionych, ale kto wie, czy po tym wieczorze, nie zostanie wciągnięty na takąż listę?

Poprowadził mnie wskazując drogę i delikatnie kierując dotykiem dłoni na moim ramieniu, a kiedy dotarliśmy do prawdopodobnie zarezerwowanej przez niego wcześniej loży, kolejnym gestem wskazał kanapę.

Usiadłem więc, opierając dłonie po obu stronach mojego szanownego tyłka, który idealnie wpasował się w miękką skórę siedziska. Miejsce było naprawdę fajne, a widok na parkiet genialny. Wprawdzie wcale nie zamierzałem obserwować jedynie tańczących, ale przy odrobinie alkoholu zaplanowałem sam ruszyć na parkiet i miałem ogromną nadzieję, że Tom będzie mi towarzyszył. Wciąż nie umiałem zbudować w mojej głowie scenariusza tegoż wieczoru, ale chyba on także nawet nie wyobrażał sobie, jak to wszystko się potoczy.

Teraz najważniejsze było, aby sie dobrze bawić. Dlatego należało zatopić usta czymś mocniejszym.

By Tom.

Spontaniczność uważałem za swój priorytet, właściwie odkąd sięgam pamięcią wstecz, wznosiłem ją na piedestał. Najbardziej cieszyłem się momentami, w jakich działo się coś cudownego, niezaplanowanego, metafizycznego, pozazmysłowego w całej swojej naiwnej świeżości. Przysiadłem na oparciu kanapy i spojrzałem na niego w milczeniu, zagryzając dolną wargę. Zastanowiłem się czy czasem ukradkiem nie przyglądał mi się, udając niewzruszonego. Czy widział jak świdruję go wzrokiem, niczym sęp gotów rozerwać martwe truchło by się  posilić? Czy widział czerń moich źrenic i drapieżcę czyhającego za zwierciadłem orzechowych tęczówek? A może drżały mu ręce i uciekał wzrokiem w kierunku parkietu, by dodać sobie odwagi, obrać taktykę, uknuć plan na tę noc. Granat nieba usłały gwiazdy i choć obecnie nieboskłon stanowił jedynie wysoki sufit i tańczące na nim światła, chciałem, by i pajęcza sieć odległych światów odbiła się w jego oczach.

Krótkie blond włosy, gęste, długie rzęsy, mały nos, pełne usta, łagodny podbródek. Smukła szyja, szczupłe, a zarazem muskularne ramiona. Tatuaże, wyłaniające czubki głów zza materiału, pod którym ukrył nagą fizyczność. Kącik ust machinalnie powędrował w górę, a oczy przeniosły się na bar.

- Czego się napijesz, Bill? Whisky z lodem, czy może wolisz od razu wściekłego? – Usłyszawszy, że teraz on stawia z buńczucznym wyrazem twarzy, rozbawiony pokręciłem głową, zaznaczając, że nie zgadzam się z tą teorią. Nie zamierzałem pozwolić, by za mnie płacił. Bill był moim gościem, więc prędzej pochłonęłoby mnie piekło, a języki ognia osmoliły skórę, niż poszedłbym na podobny kompromis. – Zaprosiłem cię tutaj, ja stawiam. Kiedy ty to zrobisz, nie będę marudził, byś się wykosztował. – Puściłem mu oczko, wstając z miejsca. – Więc? Jaka jest twoja decyzja?

Rozwarł wargi gotów kłócić się ze mną, lecz machnąłem na to ręką. Zostawiłem go na moment samego z przepaścią myśli. Pośladkami opadłem na skórzane obicie krzesła tuż przed mahoniowym kontuarem, a podeszwa buta oparła się o metalowy pręt. Zamówiłem dwa drinki: fantazyjny, kolorowy, pewnie trochę słodki, whiskey z sokiem wiśniowym i lodem, do tego Finlandię, sok i pepsi, nie zapominając także o mentolowych Camelach. Barman zapewnił mnie, iż przyniesie nam zamówienie do stolika kiedy obsłuży wszystkich klientów, zaś z racji, że nienawidziłem czekać, a cierpliwość nie była moją mocną stroną – przekupiłem chłopaka banknotem o dużym nominale. Pracownicy są jak marionetki… Kawałek papieru, a gotowi są zrobić dla ciebie wszystko, chociażby i zlizać błoto z butów. Prędko wróciłem do Billa, nie chcąc zostawiać go w samotności na zbyt długo. To był w końcu nasz pierwszy wieczór, a ja pragnąłem, aby czuł się wyjątkowo. Zapadłem się w miękkiej skórze sofy tuż obok niego, ramiona założyłem za głowę, a splecionymi palcami objąłem kark. Odetchnąłem, gdy moje plecy wbiły się w komfortowe oparcie.

- Cieszę się, że ten wieczór nadszedł. Ładnie wyglądasz, choć ciężko wyglądać źle, kiedy jest się tak charakterystycznym człowiekiem o pięknej twarzy i duszy, którą koniecznie chce się opisać jako tą zdeprymowaną i nie do końca idealną. – uśmiechnąłem się łagodnie. Moje nerwy były w strzępkach, aczkolwiek technikę udawania miałem opanowaną niemalże do perfekcji…



Archiwum bloga