wtorek, 26 grudnia 2017

Epizod czwarty.

By Tom.

            Wydawało mi się, a może też próbował swych sił w potyczce z królem podziemia? Osobą połykającą dusze niczym słodycz niewinnych, bezbronnych istot? Co za naiwne stworzenie… Nie mogę jednak rzec, iż nie aspirował mnie, bym dążył coraz chętniej po więcej. W jego zachowaniu tliło się coś rozkosznie zabawnego, elektryzującego i zniewalającego zarazem. Jedyny problem stanowił mój egoizm… Nienawidziłem, gdy odmawiało mi się czegokolwiek. Niezależnie od sytuacji czy jednostki, zawsze dostawałem czego chcę, choćby jedynym sposobem było pokonanie stosu martwych, ludzkich ciał.

            Fala pożądania zalała mój organizm niczym tsunami szarżujące wśród błękitu wzburzonego oceanu; zbliżała się do piaszczystego brzegu, by okryć furią wód suchy ląd. Pragnęła niszczyć wszystko co napotka na swojej drodze, pozostawiając naiwną nadzieję, że życie będzie potrafiło narodzić się na nowo. Traciłem resztki skrupułów, które przypominały mi o przynależności do gatunku ludzkiego – teraz nie liczyło się nic, poza moją hipokryzją, dążeniem do celu, posiadania go... I wypełnieniem epicentrum rozkoszy, jakie mogłem odnaleźć jedyne w najintymniejszych partiach ciała mojego dotychczasowego partnera. Zagryzłem wargę niemal do krwi, a moje usta zbliżyły się do ucha Billa, tak, aby mógł dokładnie usłyszeć każde słowo, które z nich pada.

            - Czujesz jaki jest twardy, co? Dobrze wiem, że nie możesz doczekać się, aż zerżnę twoje gardło. – Z satysfakcją uniosłem brew w górę, gdy siła mojego głosu rozdarła ciszę jaka zapanowała między kończącą się, a zaczynającą piosenką. – Będziesz błagał, żebym w końcu rozchylił twoje cholerne, seksowne uda i pieprzył do momentu, aż nie zaczną płynąć ci łzy. Bądź grzeczny. O, mogę Ci to nawet ułatwić! 

            Moje dłonie w oka mgnieniu przeniosły się na jego barki, pod naporem siły zmuszając do tego, aby uklęknął przede mną w lekkim rozkroku. Jedną z nich na powrót zatopiłem wśród gąszczu jasnych pasm, a drugą ująłem swojego penisa, ignorując wcześniejsze poczynania człowieka, którego właśnie zamierzałem posiąść. A wiecie co jest najlepsze? Nic nie mogło mnie powstrzymać… Ani on, ani ktoś postronny. Owszem, było to przyjemne i o mało co nie zapadłem się pod podłogę poprzez miękkość kolan, ale mocne doznania były tym, co nakręcało mnie najbardziej. Świat odczuć, które były wręcz przesadzone, był także takim, dzięki jakiemu czułem się najbardziej spełniony. Główka mojej męskości wtuliła się w kącik ust Billa, a ta, którą trzymałem na karku, przechyliła się nieco w prawą stronę. Spojrzał na mnie przenikliwie, wpierw obejmując wzrokiem moją erekcję; bursztyn jego tęczówek zamienił się w odległą, roziskrzoną galaktykę, a ja straciłem kontrolę. Nie wiem kiedy odchyliłem jego głowę w tył, mając wrażenie, że za pomocą silnego pchnięcia bioder, wypełniam jego wargi.

By Bill. 

            Był cholernie silny, wręcz brutalny i potraktował mnie jak dziwkę, a ja bardzo tego nie lubiłem. Droczyłem się z nim, lubiłem to, chociaż sam miałem ochotę zassać jego członka, którego twardość i wzwód podnieciły mnie do rozkosznych dreszczy. Jednak nie chciałem aby to poszło w tę stronę, nie w ten sposób, nie tak, nie siłą. W przeciwieństwie do niego, ja na szczęście wciąż miałem na sobie spodnie, nie tak jak on, który był spętany nimi, opuszczonymi gdzieś w okolicach kolan. Odwróciłem głowę w bok, w przeciwną stronę do ruchu jego dłoni. Napierający na kącik moich warg twardy penis, ześlizgnął się po moim policzku. Czułem jego wilgoć i ciepło, i cholera… Naprawdę miałem ogromną ochotę niemal go połknąć, pozwolić mu odnaleźć w moich ustach prawdziwą rozkosz, ssać go i chciwie przygryzać aż do lekkiego bólu. Wizja apetycznie kusząca, nakłuwająca moje podbrzusze igłami przyjemności. Widziałem go z bliska, jak pulsował mocno, patrzyłem na te żyły jak dwa postronki po bokach... Pieścić go ustami, to było marzenie, a co dopiero mieć go w sobie!

            Moja przekorna natura - mimo, że w tej chwili mogłem poznać jego smak - sprawiła, że jednak postawiłem na swoim. Ten unik był idealny. Szybko stanąłem na nogach i chwytając go mocno za barki, okręciłem i jednym pchnięciem przycisnąłem do ściany. Jego muskuły, siła, postura, to wszystko w normalnej sytuacji byłoby ogromną przeszkodą, a on nigdy nie pozwoliłby mi się w ten sposób zniewolić, gdyby się tego spodziewał, jednak czyż nie najlepszym sprzymierzeńcem człowieka – w tej sytuacji mnie - jest zaskoczenie?

            Zupełnie się tego nie spodziewając, skrępowany własnymi spodniami, niestety nie miał zbyt wielkiego pola do popisu. Teraz jego plecy poczuły lodowaty oddech ściany, a ja silnym uściskiem przytrzymywałem go za barki, mocno do niej przypierając. Spojrzałem mu prosto w oczy wzrokiem rozjuszonego byka. 

            - Mówiłem ci już Tom, że nie jestem ani grzeczny, ani łagodny... - syknąłem. - I nie lubię, kiedy ktoś mi rozkazuje, ale zrobię to bo tego chcę. Bo mam na ciebie zajebistą ochotę, obciągnę ci tak, jak dawno nikt tego nie robił - dodałem z chytrym uśmiechem. Mając świadomość, że jego penis wciąż pręży się podniecony, w oczekiwaniu jakiejkolwiek pieszczoty, najpierw wpiłem się w jego usta, całując zachłannie, jednak bez udziału języka. Poczułem na moich ramionach silny, niczym imadło uścisk dłoni, ale nie odepchnął mnie, nie ściągał w dół. Pragnął tego chyba jeszcze mocniej niż wcześniej, szczególnie po mojej słodkiej zapowiedzi rozkoszy. Wszak nie było siły, żeby mnie do tego zmusić, owszem, zgwałcić mógł mnie w każdej chwili, ale nigdy nie nakłoniłby mnie siłą do sprawienia mu takiej przyjemności. Skutkiem przymuszenia mnie do tego, mógł być jedynie mocny odcisk moich zębów na jego wrażliwym organie, a tego chyba nie chciał.

            Kiedy oderwałem się wreszcie od jego ust, wsunąłem sobie w lubieżnym geście między wargi palec, a potem lekko odsunąłem się i powiodłem nim w dół, wzdłuż jego torsu, zahaczając paznokciem o sutek prężący się pod koszulką, a potem znów ująłem mocno w dłoń nabrzmiałe przyrodzenie. Przylgnąłem swoją nagą piersią, do niego wciąż odzianego i jęknąłem wprost w jego wargi, kiedy zapulsował w mojej dłoni. Był taki gorący! Pragnąłem wreszcie zasmakować tej słodyczy. Natychmiast klęknąłem i zanurzyłem go w moich ustach, nasuwając je lekko po same jądra. Jego rozkoszny jęk wymalowałby z pewnością na moich wargach uśmiech satysfakcji, ale przecież one tak bardzo były zajęte tą podniecającą czynnością. Jeśli teraz spojrzałby w dół, zobaczyłby z jaką precyzją wnika swoim kutasem w moje usta, bo zapewne doskonale czuł, jak jego główka wciska się w mój przełyk, prowokując nadmierną produkcję śliny. Było mu tam wspaniale, mokro, ciepło i ślisko, niczym w kobiecym wnętrzu. Dlatego też z pewnością nie zamieniłby tego doznania. Teraz chciał być we mnie właśnie tak, dokładnie w ten sposób, i był, a ja ssałem mu mocno i zapamiętale, jednocześnie pieszcząc między palcami twarde z podniecenia jądra. Wsłuchiwałem się w jego jęki, czułem jak palce szarpią mi włosy, ale to było tak cholernie podniecające i przyjemne. Kiedy przerwałem, uniosłem spojrzenie w górę, nie musiałem o nic pytać, te zamglone oczy patrzyły na mnie płonąc, jakby krzycząc, że chce więcej.

            Wciąż trzymając go w dłoni, opływającego śliną, gorącego, nie zamierzałem na tym poprzestać. Wysunąłem język i polizałem go niczym najsłodszego lizaka, po chwili wciskając mały kolczyk, jaki w nim tkwił w sam czubek w niewielki otworek, stanowiący ujście jego cewki moczowej. 

By Tom.

            Bill był władczy, nieustępliwy i tak bardzo zawzięty… Doprawdy, pomyślałby kto! Iskry tlące się w jego oczach zdradzały każde najmniejsze pragnienie i nie zważając na to, jak mocno oponował, wiedziałem podświadomie co tkwi w jego wnętrzu: żądza… Lubił grać, a ja uwielbiałem dobrze się bawić. Za przykrywką czego można ukryć fakt, że każdy mężczyzna, bez wyjątków, dostaje białej gorączki, gdy jego kochanek pokazuje, iż stać go na więcej niż maślane spojrzenie obejmujące twą twarz i głuche jęki rozdzierające ciszę niczym wystrzelone z beretty kule w kierunku jegomościa darzonego jadowitą nienawiścią? Każdy sposób był dobry, aby w końcu osiągnąć wcześniej zamierzony cel – wiedziałem przecież, że mimo wrodzonego braku cnoty jaką jest cierpliwość, co chcę, dostaję podane jak na srebrnej tacy. Nie wiedziałem czy to jakaś tajemnicza odmiana narcyzmu, zadufania w sobie, a może zwyczajnie byłem aż takim dupkiem.

            Mój wzrok powędrował w dół. W tym samym momencie moje podbrzusze przebił rozżarzony niczym węgiel smagany ogniem, grot strzały. Utkwił gdzieś pomiędzy kością krzyżową a kątem podłonowym, sącząc do moich żył zatrute opium, którym był dotyk jego dłoni, języka, warg. I czy to szaleństwo, czy moje stopy nadal dotykały tego piekielnego dywanu? Kurwica mnie wzięła, kiedy budząc się z amoku doszło do mnie, że to nie ja jestem panem sytuacji. W momentach, w których przepełniała mnie irracjonalna wściekłość, nie potrafiłem znaleźć kompromisów – walczyłem o władzę, choćby za cenę nektaru płynącego labiryntami moich żył, ostatniego oddechu, połamanych kości. Uważam siebie za urodzonego lidera potrafiącego porwać tłum z krzeseł, jeżeli akurat tego zechcę. Dlaczego więc w tym momencie miałoby być inaczej? 

            - Nie, tak nie będzie – warknąłem, po czym sam przykucnąłem. Sprytnie przydusiłem ciało Billa do kłującego w plecy podłoża, a jego ręce skrzyżowałem w nadgarstkach nad głową. Były na tyle szczupłe, abym mógł przytrzymać je w uścisku jednej z chwytliwych kończyn, podczas gdy druga, nieskrępowana, rozprawiła się z tą cholerną, metalową sprzączką paska od spodni. Mięśnie naprężyły się pod skórą moich ramion, ukazując każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. 

            - Kiedy drapieżnik dopada swoją ofiarę wbija się w nią zębami, rozdziera skórę, dusi i pożera, kiedy ta wciąż oddycha i wszystko czuje… A kiedy ja dopadam do swojej, pieprzę ją tak, aby cały świat zatrząsł się w posadach kostek. – Mój wzrok osiadł w głębi orzechowego oceanu zapomnienia – to zabawne, że mimo mroku, który nas ogarnął widziałem wszystko tak dokładnie. Nie ma się jednakże czemu dziwić, kiedy każdy nerw napięty jest jak świeżo nastrojona struna gitary, wszystkie zmysły stają się wyostrzone, a ty potrafisz wyczuć woń podnieconego ciała nawet z odległości wielu kilometrów. 

            Materiał okalający Twoje biodra przepadł w nieskończoności świata, który rozpościerał się gdzieś poza nami. Oparłem palec wskazujący na Twojej dolnej wardze, przesuwając wzdłuż wyraźnych konturów – czułem chłód metalu i gorąco, miękkość warg i szorstkość srebrnych ozdób. Wniknąłem nim do ich wnętrza, a kiedy był wystarczająco mokry, pozwoliłem odnaleźć wejście do raju pomiędzy Twoimi pośladkami, drugą dłonią obejmując nabrzmiałego penisa. 

            Musiałem ci przyznać jedno: wydawało mi się, że nigdy więcej nie byłbym w stanie dotknąć chłopaka. Dopóki nie pojawiłeś się w moim świecie i nie powywracałeś wszystkiego do góry nogami.

By Bill. 

            Właściwie nieistotne było, czy się spełni w moich ustach, czy między moimi pośladkami. Wiedziałem, że z każdym ruchem zwinnego języka popadał w sidła coraz głębszych, silniejszych emocji, pragnął tego najmocniej, jednak nie potrafił zaakceptować świadomości, że w tej chwili to właśnie ja go tak mocno zniewalam, że mam nad nim władzę. Bo to przecież on chciał być panem i władcą, to on chciał mieć całkowitą kontrolę nad tym aktem, a kto wie, czy także i nie nade mną samym? Może pragnął nie tylko posiąść moje ciało, ale może marzył także i o mojej duszy?

            Był władczy, cholernie zaborczy, nie umiał okazać żadnej słabości, a przede wszystkim nie chciał tego. Wiedziałem, że chwila, w jakiej by to uczynił, byłaby dla niego porażką. Dlatego tak bardzo bał się zdemaskować i przyznać, jak nieziemsko się czuł, kiedy z taką pasją zacząłem mu obciągać. Może w tamtej chwili rosły mu skrzydła i w obawie, że za chwilę oderwie się od podłogi, tak po prostu, brutalnie przerwał moją pieszczotę?

            Ten człowiek wciąż mnie zaskakiwał. Zdziwieniem dla mnie był fakt, że nie zaczął nawet poruszać biodrami, aby wnikać w moje usta jeszcze głębiej, nie okazał na tyle brutalności, abym niemal dławił się tą ogromną męskością. Kim był mężczyzna, który z taką stanowczością pragnął zmusić mnie do seksu oralnego, a gdy tak wspaniale sam się do tego zabrałem, najzwyczajniej w świecie, po prostu to przerwał? Odpowiedź na to pytanie była jedna: on nie chciał obnażyć przede mną żadnej, swojej słabości. Drzemały w nim nader skrajne uczucia i pewna emocjonalna niedojrzałość, jaką mi właśnie pokazał.

Nie zamierzałem protestować i.... nawet przyjemnym było być tak mocno zdominowanym, poczuć, że ktoś pragnie mnie w tej chwili tak, jak nikogo na świecie. 

            - Więc pieprz mnie Tom... Pieprz najlepiej jak potrafisz - wychrypiałem w odpowiedzi wprost w jego wargi, które teraz były tak blisko. Moje spodnie stały się nie lada wyzwaniem i już miałem na ustach groźbę, że prawdopodobnie będzie czekał go niespodziewany wydatek, oczywiście jeśli mi je porwie, ale w końcu poradził sobie z nimi i obyło się bez ofiar.

Kręciło mi się w głowie z nadmiaru tych wszystkich emocji, a kiedy przymknąłem oczy, każda z nich pod powiekami wymalowała kolorową tęczę. Wtedy zatopił swój palec w moich ustach. Zassałem go tak, jakby to wciąż był jego penis; mocno, niemal boleśnie, nawilżając nadmiarem śliny. Nawet nie dostrzegł wtedy wyrazu moich oczu, tak bardzo spiesząc się, aby nasycić swoje żądze, swoje samcze ego. Nie mógł nawet wiedzieć, jak wiele stracił, ile iskier uleciało w powietrze paląc się bezowocnie... I ta moja, nawet nie zauważona pasja... Poprzysiągłem sobie wówczas, że kolejnym razem będzie mnie prosił o taką przyjemność, bo z własnej woli na pewno mu jej nie podaruję.
           
Patrzyłem na niego pożądliwym, zamglonym spojrzeniem. Wyprężyłem ciało. Teraz bez trudu mógł zobaczyć każdy mój zarysowany na torsie mięsień, który grał pod skórą. Spinałem je i rozluźniałem, adekwatnie do położenia jego ciała, a kiedy uwolnił moje dłonie z uścisku swoich rąk, uniosłem się na łokciach, rozchylając uda. Patrzyłem wprost w te oczy, jakbym chciał wniknąć tym spojrzeniem w głąb jego duszy, patrzyłem na jego poczynania, kiedy mokrym od mojej śliny palcem, podążał gorącą ścieżką do upragnionego celu.

„O tak... wniknij we mnie, chcę cię poczuć.... Jeden palec, drugi... To wciąż za mało Tom...”.

 Pojękując cicho, poruszyłem niecierpliwie biodrami. Już chciałem go w sobie, teraz, natychmiast! 

            - Znów tylko obiecujesz... – wymruczałem i opadając na dywan, wbiłem spojrzenie w sufit. 

By Tom.

            Nie potrafiłem sprecyzować co działo się w moim wnętrzu: jednocześnie byłem pusty i pełen emocji, jakie natrafiając na wysoki mur, próbowały przebić się na drugą stronę, by zalać niezdobyte lądy kalejdoskopem doznań. Część mnie odpowiedzialna za racjonalność podtrzymywała te fortyfikacje; nie mogły upaść, roztrzaskać się w drobny mak, miały być jak niewzruszona góra, chłodna i majestatyczna. Wyprostowałem plecy, spoglądając łasym wzrokiem na perfekcję prężącego się przede mną ciała. Był jak kropla deszczu, jaka rozkoszowała się swobodnym opadaniem z chmur…. Lekki, zwiewny, otulony pędem powietrza w oczekiwaniu na bolesną śmierć, w którym perła tlenku wodoru rozbiwszy się o ziemię, wsiąkała w nią, by ofiarować roślinom życie.

            Niespodziewanie dopadła mnie myśl, że przesadziłem będąc tak okrutny, by nie pozwolić mu się wykazać. Może umknęło mi coś, co chciał mi przekazać? Może nie byłem dość skupiony…? Plotę bzdury! Chodzi jedynie o przyjemność i o to, aby obopólnie osiągnąć satysfakcjonujący punkt kulminacyjny.

            Właśnie… To jedna z podstawowych skaz mojego charakteru – raz, że paradoksalny, dwa, że jestem impulsywny i, gdy irytacja brała władzę nade mną, nie potrafiłem powstrzymać się, żeby nie pokazać, że to ja jestem tym silniejszym, bardziej upartym oraz, że nigdy się nie poddaję, brnąc do celu choćby i po stosie ściętych głów. Może któregoś dnia zdołam obnażyć przed nim, że pragnę, by spróbował zastąpić demoniczny temperament świetlistą łaską zrodzoną wśród mglistej połaci niebios. Przecież, mimo dość poważnego wieku na papierze, momentami dochodziło do mnie, że moje emocje wciąż są w wieku przedszkolnym…

            Wzrok pięknego kochanka przypominał rozgwieżdżone niebo podczas ciemnej nocy, a szept wydobywający się z gardła wibrował w moich uszach niczym cisza. Słowa docierały do mnie cały czas, znowu, od nowa, na powrót. Doprowadzał mnie do szaleństwa, gotowałem się niczym magma wewnątrz niszczycielskiego wulkanu. Mimo egoizmu i hipokryzji, jaką w sobie kryłem, wiedziałem jedno – bardziej zależało mi na jego przyjemności, niż swojej. Co on w sobie kurwa miał, że zaczynałem świrować i stawiać go wyżej od siebie…? Zwariowałem, a może zawsze byłem pierdolnięty, ale nie dopuszczałem do siebie tej myśli?

Gdy palec wskazujący niespiesznie wniknął w gorąc jego ciała, wiedziałem, że nie wytrzymam już zbyt długo… Za mocno pragnąłem zatopić się w tej rozkosznej wilgoci, gorącu, poczuć jak jego uda zaciskają się wokół moich bioder. Jęknął cicho, potem trochę głośniej, gdy dołożyłem pieszczotę drugiego palca, drażniąc zaciśnięte kurczowo mięśnie, jeszcze dość suche, lecz wiedziałem, że wkrótce zastąpi ją przyjemna lepkość. Zdrętwiałem z nadmiaru doznań, choć nie wskazywało na to moje zachowanie; przecież aktorem byłem idealnym… Przywarłem wargami do skóry na torsie Billa, łapczywie chwytając jej skrawki między zęby, aby zadać nieco przyjemnego cierpienia, jakie tak prosto można załagodzić dotykiem języka… Ciasne wnętrze zacisnęło się na moich palcach, stanowiąc preludium ku temu, co czeka mnie, gdy zastąpię je własnym penisem, który i tak pulsował już niecierpliwie, nabrzmiewał coraz mocniej i dawał wrażenie, że jeżeli czegoś z tym nie zrobię – wybuchnę. Wbrew samemu sobie pozwoliłem, by  ocierały się o miękkość ścianek, wchodziły głęboko, do samego końca, aby móc zgiąć się i osiąść na którymś z boków mocniej, dłużej, niemal wbijając w ich strukturę krótkie paznokcie. 

- Posiądę cię i będę pieprzył z pasją… Każdy wokół usłyszy, jak jest ci dobrze. – Wychrypiałem, przybierając na twarz jeden ze swoich łobuzerskich uśmiechów. Twardniałem coraz bardziej, każda komórka w ciele bolała, wołając przez te katusze o wodę ze źródła jego ciała. Ale nie, nie, jeszcze nie… Poczekam. – Nawet nie wiesz jaki jesteś ciasny… - Dodałem po chwili.

By Bill.

            Leżałem jak upodlony, na tym dywanie, który musiały przemierzać tysiące stóp w brudnych butach. Leżałem tak patrząc w sufit, całkiem niepewny tego co chce ze mną zrobić, kiedy nagle widok sufitu zastąpił mi widok twarzy Toma. Teraz był dla mnie niebem, a jego oczy niczym dwie gwiazdy we mnie wpatrzone. I usta poruszające się w cichym szepcie, sącząc słowa które wciąż były tylko obietnicą. Naparł na mój wrażliwy punkt palcami, wnikając do wnętrza. Rozchyliłem usta z których wymknął się kolejny jęk.

            Traciłem zmysły, gdy te obłędnie miękkie wargi pokrywały połać mojego ciała... Całował wrażliwe miejsca, przygryzał moją skórę sprawiając ból, ale po chwili łagodził ciepłem, kładąc na niej wilgoć warg. W moim rozkosznym więzieniu seksualnej przyjemności właśnie opadła krata, zamykając mi powrót w realia, aż do chwili spełnienia. I gotów byłem oszaleć, jeśli spełnienie nie miało nadejść...

Tak bardzo chciałbym żyć tą chwilą tak długo, jak tylko się da. Gdybym tak mógł zatrzymać te doznania w sobie na zawsze, ale czy można żyć, będąc wciąż i wciąż napiętnowanym permanentną rozkoszą? Odkrywałem to w najbardziej ostentacyjny sposób manifestując odczuwalną przyjemność i siłę swojego pożądania. Płonąłem pojękując coraz głośniej z każdym muśnięciem gorących warg, czy choćby lekkim owianiem mojej skóry siłą namiętności oddechu. Moje coraz bardziej drżące dłonie, miotały się zupełnie nie potrafiąc odnaleźć swoją drogę, aż w końcu wplotłem palce w jego włosy. Nie chciałem wpłynąć na decyzje mojego kochanka, chociaż wiłem się pod nim jak ryba właśnie wyjęta z wody, pragnąc w końcu tego zniewolenia bez reszty.

Niech te usta pragną, niech biorą czego tylko chcą i jednocześnie dając mi przyjemność, odbierają swoją. „Ssij, pieść, penetruj…”, szeptałem w myślach.

            - Zrób to wreszcie, Tom... - Mój jęk był niemal błagalny, chociaż wciąż czułem w sobie jego palce, które doprowadzały mnie do obłędu. Miałem pewność, że jeśli zaraz mnie nie weźmie tu i teraz, wyprowadzi stąd niespełnionego szaleńca... 


niedziela, 10 grudnia 2017

Epizod trzeci.

 Epizod trzeci.


By Tom.

            Jaki jest sens w pilnowaniu własnych zasad czy też wmawianiu sobie, że seks pozbawiony miłości nie jest tym do czego dążę…? Wszystkie dotychczasowe przekonania rozpływały się w powietrzu niczym kamfora, gdy jego ciało wczuło się w rytm muzyki, głęboki dźwięk basów i dwuznaczność tekstu. Wiedziałem już, że łańcuchy oplecione wokół moich nadgarstków z wolna zaczynają kruszeć, rozpadać w proch. Z każdą upływającą sekundą byłem bliżej upragnionej wolności… Krok po kroku, milimetr za milimetrem, oddech za oddechem. Przestawałem skupiać swą uwagę na zachowaniu, utrzymywaniu pozorów, podchodach, zabawie. Może przez alkohol krążący żyłami wraz z gęstniejącą krwią, a może właśnie jego osoba wyzwalała we mnie bestię, jakiej wszak nie zamierzałem się pozbywać.

            Firana ciekłego dwutlenku węgla przysłoniła mi osobę Billa, aczkolwiek wyczulone nozdrza wciąż wyczuwały zapach perfum zmieszany z aromatem jego skóry. Podobny smak przynosi gorycz kawy o poranku, jaka upatrzyła sobie partnera w słodyczy miodu… Dłonie oparły się o jego biodra, zdecydowanym ruchem przysuwając pośladki do swojej miednicy. Musiał odczuć, że ekscytacja opanowała moje ciało i nie potrzebuję wiele, aby wybuchnąć jak wulkan… Kiedy poczułem jak plecy chłopaka ocierają się o mój tors, a męskość w spodniach niewątpliwie drażniona jest ciepłem i miękkością jędrności znajdującej się poniżej lędźwi jego ciała, tak bardzo zapragnąłem zgłębić wszystkie tajemnice tej konkretnej fizyczności, wsunąć rozpalone pożądaniem męskie ego w wilgoć wnętrza i zabrać tam, gdzie nawet anioły nie odważą się stąpać boso. To raj dla tych, którzy przesiąkli grzechem do cna… Moje palce wsunęły się za krawędź jego koszulki, niecierpliwie zabierając we władanie te skrawki skóry, które znalazły się pod żądnymi ich wiedzy, opuszkami. Dreszcz, filigranowość, subtelność. Spostrzegłem, iż wstrząsnęło nim pragnienie równie mocne jak moje, tak silne, że gdyby można porównać je z wybuchem bomby, to rozpad jąder atomowych byłby błahostką, marną iskrą zimnych ogni. Odwrócił się przodem do mnie, a wówczas pozwoliłem sobie zakleszczyć jego pośladki w objęciach dłoni, a nasze biodra zakołysały się we wspólnym rytmie. Nie byłem wprawnym tancerzem, ale za uśmiech na tej niebiańsko pięknej twarzy i możliwość podarowania mu nieba na ziemi, mógłbym zgnić w piekle.

            Przysunąłem usta do płatka jego ucha, drażniąc zmysł słuchu zachrypniętym tembrem głosu:

            - Jeżeli to tylko chwila, chcę czerpać z niej garściami. Zjeżdżamy stąd. – Zacisnąłem palce wokół jego nadgarstka; nie potrafiłem panować nad swoimi emocjami, więc i nie potrafiłem prawidłowo określić, czy nie zmiażdżyłem przy okazji jego delikatnych kości. Skierowałem swoje kroki w kierunku opuszczonego korytarza, prowadząc go w miejsce, gdzie i tak nikt, nigdy nie uczęszczał. Miejsce publiczne, o którym dawno zapomniał już świat. Czułem jak serce bije mi w piersi, pragnąc wydostać na zewnątrz by odetchnąć i zwolnić tempo.

By Bill.

            Oparłem dłonie na jego torsie i patrzyłem mu w oczy, kusząco i prowokująco. Nie wiem czemu to zrobiłem, ale w tamtej chwili wyzbyłem się wszystkich zasad. Byliśmy bardzo blisko, najbliżej, jak można być, kiedy wciąż okrywał nasze ciała materiał ubrań. Podobało mi się to, jak stanowczo zagarnął mnie tylko dla siebie, wręcz nie pozwalając ocierać się o moje ciało innym. Powoli przesunąłem dłońmi po muskularnych ramionach w górę, aż oplotłem nimi jego szyję, osiadając opuszkami palców na karku. Ciepło jego ciała obezwładniało mnie, niemal parzyło pobudzając wszystkie zmysły. Czułem, jak jego rozbiegane palce zakradają się niczym złodzieje pod moją koszulkę, a tam miękko pieściły skórę moich lędźwi tuż pod nią. W tamtym miejscu była delikatna, niemal jedwabista, jednak nie wystarczała mu, bo zapragnął mieć w dłoniach moje jędrne pośladki i choć jedynie przez materiał spodni, mogłem wyczuć na udzie, jak mocno go to podnieca.

            Ja… ja chyba oszalałem… Tak, to było idealne określenie na stan mojego ducha. Byłem pewien, że zupełnie straciłem nad sobą kontrolę, nie panowałem nad odruchami, nad podnieceniem, postradałem wszystkie hamulce i gotów byłem oddać mu się tu i teraz, na tym parkiecie, ale on… On wciąż mnie nie brał. Modliłem się w duchu, aby choć ten człowiek miał odrobinę zdrowego rozsądku, ale wydarzenia toczyły się dalej, a los drwił sobie z mojej modlitwy.

            Rytm stał się wspólnym rytmem w jakim rozkołysały się nasze biodra, muzyka coraz cięższa, atmosfera między nami coraz gęstsza, powietrze parzyło... Jego oddech opływał moje usta, a ja nie zamierzałem dopełniać tego w żaden sposób. Pragnąłem kusić do granic możliwości, ale Tom zapragnął więcej. Stanowczym szeptem tuż przy moim uchu postanowił przerwać tę grę pozorów, mieszając swoje słowa ze słowami piosenki, a już po chwili pociągnął mnie za sobą, chwytając za nadgarstek. Płynąłem za nim poprzez ten tłum, jakbym unosił się na falach pożądania, jakbym był zaledwie puchem, lekkim jak piórko pyłem. Tak wprost z tanecznego parkietu w nieznane. Nikt się temu nie dziwił, choć muskały nasze ciała jakieś przelotne spojrzenia, kiedy prowadził mnie za sobą aż do ciemnego przejścia, gdzieś w nieznane. Z każdym krokiem muzyka stawała się coraz cichsza, a mój oddech coraz głośniejszy i cięższy. Po chwili już nie słyszeliśmy żadnych tonów linii melodycznej i jedynie dobiegał do naszych uszu rytm naznaczany basami. Jego bliskość sprawiała, ze moje ciało przebiegł dreszcz niepewności, podniecenia, a może nawet strachu. Czułem na policzku gorący oddech i coraz cięższe dyszenie, spowodowane prawdopodobnie zmęczeniem, albo pragnieniem mnie. Pobudzał moje wyobrażenia, a one kłębiły mi się w głowie w bajecznych kolorach aktu, który być może nigdy nie będzie urealniony, nie stanie się, a jedynie zagram tam główną rolę stworzoną w mojej głowie. Patrzyłem na te usta, one były tak nieziemsko blisko, rozchylone, nabrzmiałe i wilgotne.

            - Gdzie jesteśmy, Tom? - zapytałem wreszcie, cicho, urywanie. Brakowało mi tchu, coś zaczynało właśnie mocno pulsować w moim kroczu, ale nie odpowiedział nic. Tak po prostu zatrzymał się gdzieś w połowie ciemnego korytarza, a moje rozgrzane plecy przylgnęły do zimnej ściany.

By Tom.

            Nie było potrzeby, by rozchylał powieki w obawie przed czymkolwiek z mojej strony.   „Czyżby…?”, podsunęło prześmiewczo sumienie, znając mą postać o wiele lepiej, niż sam zdołałem poznać.

            Może jedynie tego, że pokażę mu powierzchnię Ziemi z perspektywy szybującego wśród chmur sokoła, wodospady tajemnic, wzgórza uniesienia, lazurowy brzeg oceanu spełnienia. Kim był ten człowiek, który w przeciągu niespełna paru dni sprawił, że moje życie wywróciło się do góry nogami – tak, jak zawsze potrafiłem zapanować nad zwierzęcymi instynktami, teraz poddawałem im się tak łatwo, jakbym nie wiedział, czym jest samokontrola…

            Jego plecy zetknęły się z chłodem ściany w chwili, w jakiej nasze oczy przyzwyczaiły się do półmroku, który panował w wąskim korytarzu przypominającym ten, z którym spotykamy się w przydrożnych motelach. Niewielki, ciemny, wyłożony ozdobnym dywanem. Pod ścianą stała szafka, a nad nią wisiało szerokie lustro. W sumie lepiej dla mnie – będzie mógł oglądać swoją twarz wykrzywioną grymasem ekstazy, kiedy już zdobędę to, co mi się należało za jego uwodzenie, pokusę i zabawę z moim męskim ego. Muzyka dobiegała gdzieś z oddali, jak i krzyki pijanych imprezowiczów. Adrenalina ofiarowując mi jasność myślenia, twierdziła,  że ktoś tak łatwo może nas nakryć, paradoksalnie nakręcała mnie jeszcze bardziej. Mój tors naparł na ciało Billa z siłą pędzącego konia, dłoń oparłem o płaszczyznę po prawej stronie jego głowy, a między palec wskazujący a kciuk drugiej, ująłem drobny podbródek. Wpiłem się w jego lekko rozchylone wargi niczym spragniony wędrowiec na pustyni, kradnąc ich dotyk i miękkość. Nie czułem oporu z jego strony, zaś to oznaczało, że jego umysł również był pełen dewiacji, podczas gdy kielich pożądania już dawno przepełniony był winem pragnień… Moje usta wgryzały się w jego wargi niczym złakniony krwi, ale nie wystarczało mi to, dlatego pewny siebie wniknąłem językiem do ich wnętrza, zahaczając o zęby. Oplótł się wokół niego niczym winorośl, a ja… No właśnie. Czy to była słodycz miodu, a może tak tylko mi się wydawało, bo byłem zniewolony przez kogoś, kto uważa, że jest zwykłym człowiekiem, a mnie postawił w stan gotowości tak szybko, jakby ukrywał za maską swojego jestestwa stworzenie zrodzone z krwi, ognia, inkaustu smoły?

             Poczułem ciepłe dłonie obecnego kochanka w okolicach łopatek. Kolejny wstrząs, zawrót głowy. Jego ciało jeszcze mocniej zacisnęło się w pułapce między mną, a chłodną ścianą. Nieproszona dłoń wniknęła pod  koszulkę, ucząc się szybko struktury skóry, błądząc wokół tatuaży, aż w końcu natrafiła na sutek ozdobiony srebrzystym metalem piercingu. Kolejna niespodzianka – chyba masz więcej tajemnic, niż byłbym w stanie sobie wyobrazić.

             - Co jeszcze ciekawego ukrywasz pod tym piekielnym ubraniem…? – wyszeptałem nieprzytomnie, pozbywając się tego cholernego materiału z ciała. Mój język zsunął się na szyję, wyczuwając pod swoją wilgotną miękkością tętnicę pulsującą gęstą i gorącą krwią. I Bóg mi świadkiem, że byłem tak napalony, że mógłbym wpić się w nią i napełnić usta metalicznym posmakiem szkarłatnego nektaru życia…

By Bill.

            Nie wiem, jakim cudem jeszcze miałem przebłyski racjonalizmu, kiedy myślałem całkiem rzeczowo, zastanawiając się jaka nieziemska siła przyciąga nas do siebie tak mocno, że jesteśmy zdolni świadomie dążyć do takich aktów w prawie publicznym miejscu. Bo mimo, że był to naprawdę ustronny korytarz, to jednak istniało ogromne prawdopodobieństwo, ze ktoś tu wejdzie i nas nakryje, albo... będzie podglądał. Może właśnie dlatego razem z krwią w moich naczyniach krwionośnych szalała teraz adrenalina. Płynęła wartko korytem moich żył, niczym rwącego potoku. Już nic nie działo się jak w zwolnionym tempie, a wręcz przeciwnie - wszystko przesuwało się przed moimi oczami zbyt szybko, a ja przecież chciałem zatrzymać te obrazy w swojej pamięci na długo, być może na zawsze, choć z czasem z pewnością ich ostre kontury zatrą się w mojej głowie. Jednak nim upłynie czas, pragnąłem, aby zapisane gdzieś w mojej głowie niczym na twardym dysku komputera, jawiły się jak najżywsze obrazy i podniecające wizje. Tymczasem wszystko przemykało przed moimi oczami jak krótkie migawki, powycinane klatki dobrego filmu.

            Kiedy tak nagle przyparł mnie do muru, kiedy ujął między palce mój podbródek, a w końcu, kiedy jego wargi osiadły na moich, mocno się w nie wpijając, właściwie scalając się z nimi w bezdusznym upojeniu zamykając choćby najmniejszy oddech, jaki chciał się z nich wydostać, uległem. Gdzie podziała się moja silna wola, kiedy pozwalałem na to wszystko sobie i jemu? Pozwalałem być marionetką w jego dłoniach, dawałem jawne przyzwolenie, aby mógł zrobić ze mną co tylko zechce, odwzajemniając zachłanny pocałunek, czerpiąc z niego przyjemność i pozwalając dzikiemu potworowi zwanemu podnieceniem, rozgościć się gdzieś w dole mojego podbrzusza. Ciekawe mojego ciała dłonie, jak złodzieje postanowiły brać wszystko, co jeszcze przecież nie należało do nich, odnajdując kolczyk tkwiący w moim sutku. Pocałunek zdawał się nie mieć końca, a ja nie miałem siły i nawet nie chciałem zabierać mu moich ust, które przecież tak bardzo sobie upodobał. W swojej bezsilności czerpałem przyjemność z bliskości, jaka między nami się stała.

            Przejął całkowicie inicjatywę, sam przerywając to, co tak bardzo mi się podobało. Znów tak nagle, szybko zerwał ze mnie koszulkę, a ja kolejny raz poczułem na plecach zimny mur. Zadrżałem i sam już nie wiem czy poprzez to zimno, przenikające mnie na wskroś, czy dreszcz zrodził się w namiętnym tańcu, pędząc wzdłuż kręgosłupa z powodu pragnienia czegoś więcej, a czego obietnicę dawał mi każdym gestem.

            - Zmarznę... - jęknąłem cicho, mrużąc oczy. Zacisnąłem palce na jego lędźwiach, katem oka spoglądając na miejsce, gdzie opadła moja koszulka. Niecierpliwie, zaborczo całował moją szyję, naznaczając licznymi ukąszeniami. - Chyba nie pożresz mnie tu żywcem...? - mruknąłem do jego ucha, chwytając okazję, że jest tak blisko i zassałem mocno jego płatek z kolczykiem. Szczupłymi palcami zakradałem się za pasek jego spodni, starając się uszczknąć dla siebie jak najwięcej tej wspaniałej powierzchni boskiego ciała.

By Tom.

            Jego ciało było niczym pożar rozprzestrzeniający się na sąsiednie, niepodległe nikomu lądy; odniosłem wrażenie, że jak z ogniska ulatują z niego iskry i smukłe języki ognia, pragnące zagarnąć w płuca piekieł tyle tlenu, ile będą w stanie pomieścić. Przed samym sobą nie potrafiłem się przyznać, iż posiadł cały konglomerat mojego jestestwa; każdą komórkę ciała, każdą myśl skrytą w odległych zakamarkach spragnionego umysłu. I pragnąłem. I czułem strach. I chciałem jeszcze więcej. Nie do końca rozumiałem zaistniałą sytuację, lecz też nie zastanawiałem się nad prawdopodobnymi konsekwencjami z jakimi będę musiał się zmierzyć, gdy ta noc dobiegnie końca. O ile dobiegnie… Chyba, nieświadomie, łudziłem się, że każdą sekundę mogę przeciągnąć w nieskończoność. Tyle różnych obrazów przebiegało przed skołowanymi oczami, że nie wiedziałem które z marzeń wybrać najpierw, by uczynić je rzeczywistym. Które nie było na tyle cierpliwe, aby nie móc być zniewolonym limitem czasu…? Gardłowe westchnienie uleciało w przestrzeń, kiedy gorący język Billa bawił się z wrażliwą skórą mojego ucha, co zaś spowodowało, że oberwałem strzałą zniecierpliwienia i, póki co, lekkiego poirytowania. Podpalił lont i będzie musiał zmierzyć się z dynamiką detonowanego ładunku wybuchowego.

            Niesamowicie świerzbiło mnie, by znów poczuć pod strukturą dłoni jędrność jego pośladków, zagarnąć je dla siebie i nie wypuszczać z mocarnego uścisku. Nie pozwoliłem, by pragnienia czekały zbyt długo. Zakleszczyłem je w objęciach silnych, męskich dłoni, lewą zsuwając na udo a zatrzymując w zgięciu kolana, żeby założyć je na swoje biodro. W amoku przygryzałem skórę na piersi uległego mi chłopaka, póki nie dorwałem się do jednego z sutków, zasysając i subtelnie drażniąc. Nie dam uciąć sobie głowy, że nie zostawię na jego skórze śladów naszej namiętności… Ba, byłem pewien, że to zrobię. Język bawił się kolczykiem, a wolną ręką zacząłem w pocie czoła walczyć z paskiem spodni kochanka. Nie zależało mi, ażeby wyzbyć się całości jego garderoby, wszak wbrew oczom złaknionych jego nagości, musiałem wziąć go tu i teraz, bez zbędnych czułości i dokładności. Gdzie, do cholery, spieszyło mi się, że nawet pięciu sekund nie potrafiłem wytrzymać…? Kurwa! Kiedy wyobraźnia skierowała swoje tory na obraz Billa klęczącego przede mną, z erekcją, na jego usta wypełnione nabrzmiałą męskością i mętnym wzrokiem, w którym wesoło tańczyły gwiazdy, zadrżałem gwałtownie, tak, jakby trzęsła się ziemia, a wszystkie ludzkie konstrukcje zaczęły niebezpiecznie chwiać.

            - Mam zamiar pożreć cię żywcem – odpowiedziałem w gorączce. – I chcę poczuć jak bierzesz mojego penisa do ust, po same gardło, wraz z pieszczotą wilgotnego języka, zwinność twoich palców. To nie jest dużo, hm? - zaśmiałem się cicho, wplatając dłoń między krótkie blond włosy, aby odchylić jego głowę w tył. – Czasami jak nie dostaję tego, czego chcę, to… Odbieram siłą. – Szatański grymas na wzór uśmiechu wykrzywił moje wargi, gdy głaskałem jego zaróżowiony policzek. Pewnie to skutek alkoholu, choć nie wypiliśmy wiele… Może podniecenia? Pierdoliło mnie to, chciałem już tylko brać… I dawać mu rozkosz. 

By Bill.

            Wiedział jak rozpalić mnie do czerwoności, chociaż w moim wnętrzu już dawno pożar pochłonął wszystko to, co jeszcze w ogóle było chłodem, a teraz, kiedy poczułem na pośladkach mocny uścisk jego dłoni, znów tańczyły we mnie języki ognia. Niepewność tego, co ze mną zrobi, czego zapragnie, czy będziesz brutalny, czy delikatny i czuły, to sprawiało, że podniecenie coraz mocniej rozrywało moje podbrzusze. Składałem w jego dłonie swoje jestestwo, przyzwalałem na to, żeby stał się moim panem, tu i teraz, a może na dłużej...? 

            Jęknąłem głośno, kiedy przygryzł mój sutek. Uwielbiałem odrobinę brutalniejsze pieszczoty, kiedy delikatny ból mieszał się z palącym pragnieniem. Kochałem niepewność każdej, kolejnej chwili, sekundy tutaj. Przeczuwałem, że dokądkolwiek mnie powiedzie, nie będzie to delikatny akt. I choć ogromna siła namiętności dyktowała warunki dotykowi i  pragnieniu, to czułości nie było w tym żadnej, a jedynie dzika żądza spełnienia, pragnienia tego drugiego ciała, jak pożądanego skarbu o ogromnej wartości. Nie wiem co w sobie miałem, że tak bardzo chciał właśnie mnie. To mnie pragnął i właśnie wyobraziłem sobie, jak wizje szaleństwa z moim udziałem rodziły się jedna po drugiej w jego głowie. Które z nich pragnął spełnić? O tak wielu nie wiedziałem, ale tę jedną wyjawił mi w zduszonym szepcie, jakby coś mocno ściskało go za gardło. 

            Na samo wyobrażenie penisa, którego póki co mogłem tylko poczuć na udzie, silny dreszcz wstrząsnął moim ciałem. Kiedy tak szeptał, nie spodziewając się słowa sprzeciwu, ja patrzyłem w jego rozognione pragnieniem oczy, wtedy już widziałem w nich tę malującą się rozkosz na samą myśl o tym, jak mocno zasysam jego penisa, ledwie mieszcząc go w ustach.

            Rozkoszna wizja, odrobinę perwersyjna... Sam miałem na to niewysłowioną ochotę i mógłbym nawet dławić się litrami jego spermy, jaka szybko znalazłaby się w moich ustach, ale... postanowiłem się trochę z nim podroczyć. Nie zwiastowały jednak tego moje dłonie, które wolno, ale nader posłusznie zaczęły rozpinać mu pasek spodni, po chwili już zsuwając je z bioder. Moja szczupła dłoń natychmiast wkradła się za bokserki. Głośno przełknąłem ślinę, zadrżałem, kiedy go ledwie objąłem. 

            - Co za rozkoszna obietnica przyjemności... - wymruczałem, ostentacyjnie oblizując nieco nabrzmiałe wargi, uwalniając w tym samym czasie twardą męskość, pulsującą mocno w mojej ręce. Kciukiem przesunąłem po wilgotnej główce. Po chwili poczułem jak zaciska palce na moich włosach. Z odchyloną w tył głową dyszałem głośniej. 

            - Pokaż mi jak bardzo potrafisz być paskudny.... - jęknąłem, wciąż pozostając w tej samej pozycji i póki co, nie zamierzałem robić nic więcej. 


Archiwum bloga